Rozdział I

288 31 32
                                    

"Dlaczego nie powinno się używać podejrzanych kręgów"

- Alll! ALLLL DO STU PIORUNÓW GDZIE TY JESTEŚ GDY CIE NIE MA??!! - blondwłosy był przerażony tym co znajdowało się przed jego oczami.

- Idę Edziusiu, biegnę! Myślisz, że jak szybko może się poruszać metalowa zbroja? - z korytarzu dobiegał głośny stukot, przypominający gruchot
spadającej na podłogę patelni.

Zanim Alphonse zdążył wejść do pokoju, z którego słyszał wołanie starszego Elrica, został czymś ogłuszony i bezwładnie upadł na ziemię. Minęło kilka godzin zanim odzyskał świadomość. Podniósł się szybko i wbiegł do pokoju, mając nadzieję, że znajdzie tam brata. Jednak to co zobaczył, sprawiło, że stracił siłę w nogach i ciężko padł na kolana.

- Edziu, coś ty narobił...

* * *

- Hej, kurduplu, co ty tu robisz? Życie ci nie miłe?

- Co do... Kurfa, gdzie ja jestem? - Edward był zdezorientowany.

- Na skraju śmierci, mówi ci to coś?

- HA HA HA, bardzo śmie-- - popatrzył na stojącego przed nim mężczyznę i zamarł.
    
Poczuł ogarniający go chłód. Facet patrzył na niego z góry, a jego szare, przerażające oczy przeszywały na wylot. Edward czuł się poniżony, ale bał się, że jeśli odważy się cokolwiek odpowiedzieć będzie tego żałował do końca życia. Postanowił nic nie mówić. Zamiast tego podniósł się do pozycji siedzącej i spróbował wstać, jednak uniemożliwił mi to palący ból w lewym biodrze.

- Ej, wstawaj baranie, chcesz skończyć w żołądku tytana? No, rusz dupe! - mężczyzna zdawał się nie zauważać cierpienia Edwarda, lub po prostu to zignorował. Nie wyglądał, na takiego, co przejmuje się nieszczęściem innych.

- Ale... Nie bardzo mogę się ruszyć... - chłopak nie zdążył nawet wyjaśnić o co mu chodzi, bo jego słowa zostały zagłuszone przez serię następujących po sobie przeraźliwie głośnych dźwięków. Wydawało się, że ktoś biegnie w ich stronę, ale odgłosy tę sugerowały stworzenie dziesięć razy większe od człowieka.

- Na rany Chrystusa, dzieciaku, albo teraz się ruszysz, albo obaj zginiemy!

Edward nie mógł się ruszyć. Patrzył przed siebie i nie wierzył w to co widzi. Kreatura, której rozmiar oszacował na conajmniej 20 metrów, biegła wprost na nich. Nagle poczuł rękę chwytającą go w pasie. Mimo promieniującego bólu w biodrze, Ed nie protestował. Nawet gdyby chciał coś powiedzieć, to ogarniający go strach za nic by mu na to nie pozwolił. W mgnieniu oka został wciągnięty, a właściwie brutalnie wrzucony na konia. Następnie oprawca blondwłosego sam wskoczył w siodło i głośno zagwizdał. Zwierzę pognało galopem. ('Ale urwał', pomyślał Edzio lol) Chłopak zauważył, że towarzyszy im jeszcze niewielka grupa osób, na które wcześniej nie zwrócił uwagi.
Jechali tak przez chwilę po czym zwolnili tempo. Szli teraz powoli, rozkoszując się świeżym powietrzem, tak, jakby sytuacja sprzed chwili w ogóle nie miała miejsca. Promienie słoneczne przebijały się między drzewami, które wzbudzały w Edwardzie jednocześnie zachwyt i trwogę. Gdy popatrzył w górę wydawało mu się, że czubki tych ogromnych roślin sięgają chmur.

- Czy wszystko tutaj musi mi przypominać jak bardzo niski jestem? - wymamrotał.

- Co tam klniesz pod nosem? - jego wybawca, bo tak go sobie teraz wyobrażał, usłyszał narzekania chłopaka i widocznie chciał zacząć rozmowę.

- Tak tylko oceniam widoki, dosłownie przytłaczają pięknem... - specjalnie zaakcentował przedostatnie słowo.

Oczekiwał jakiejś riposty ze strony mężczyzny, ale ten nic nie mówił.
Powodem tego milczenia były prawdopodobnie wyłaniające się na horyzoncie ludzkie sylwetki. I nie był to przyjemny widok.

Edward domyślił się kim był jego wybawiciel. Żołnierzem. Sugerował to ubiór i dziwna, jak zresztą wszystko tutaj, broń - miecze przypominające większą wersje noży do cięcia papieru. Nieważne czego ten żołnierz bronił, nieważne do jakiego wojska należał, walczył. I jak każdy żołnierz, on też bywał ranny, a w jego oddziale na pewno ginęli ludzie. Ed był tego świadom, bo sam niejednokrotnie doświadczył wojny na własnej skórze. Dlatego, kiedy tylko zauważył i uświadomił sobie kim byli ludzie, w których kierunku zmierzali, zrozumiał dlaczego mężczyzna milczał.
   
Ubrania żołnierzy były zaplamione świeżą krwią. Kończyny niektórych były zabandażowane lub w ogóle ich nie mieli. Mimo, że znajdowali się w odległości mniej więcej stu metrów od nich, słyszeli żałosne jęki i płacz rannych.

~

hejka naklejka 🌚

O tym jak Levi znalazł miłość życia, a Edward kogoś niższego od siebieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz