4. Jaskinia lwa

17.8K 1.1K 69
                                    


Miałam już serdecznie dość tego dnia, a nawet nie było jeszcze wieczora. Mogłam tylko mieć nadzieję, że następne, których nie spędzę z Alessandro, nie będą równie wyczerpujące.

Dlaczego właściwie jego towarzystwo było tak uciążliwe, nie wiedziałam. I chyba nie chciałam wiedzieć. Ale tak było. I miałam go naprawdę dosyć.

– Teraz już dasz sobie radę – oświadczył Alessandro, gdy stanęliśmy pod wejściem do pokoju sekretarki broniącej dostępu do królestwa Cateriny; powiedział to zaś takim tonem, jakbym była Dorotką, którą do tamtej pory trzeba było przeprowadzać za rączkę przez krainę Oz. – Tu cię zostawię, bo nie chcę się spotkać z sekretarką Cateriny. Trafisz sama do wyjścia? W głównym holu zgłoś się do ochroniarzy, Leon wyda ci przepustkę na jutro.

Kiwałam głową, żeby go przekonać, że dam sobie radę ze wszystkim i że spokojnie może już sobie iść w cholerę. Pomyślałam, że w razie problemów zapytam o radę tę dziewczynę z recepcji, zaraz, jak ona miała na imię... Bianca...? Poznałam tego dnia zdecydowanie za dużo nowych ludzi, imiona już zaczynały mi się mylić.

Przypomniałam sobie, jak tego samego popołudnia Alessandro poprawił mnie, gdy powiedziałam na Cesare „kierowca"... i pospiesznie postanowiłam, że będę bardziej uważać. On i tak miał o mnie złe zdanie, nie potrzebowałam, żeby inni też myśleli o mnie jak o nieodrodnej córce swojej matki.

To powinno być proste, pomyślałam, wchodząc niepewnie do sekretariatu i spoglądając na siedzącą za biurkiem osobę. W końcu zawsze byłam miłą dziewczyną i ludzie mnie lubili. Nie było powodu, dla którego tu nie miałoby być tak samo, prawda?

Zdziwiłam się, widząc za biurkiem mężczyznę, chociaż spodziewałam się kobiety. Czy ja na pewno usłyszałam od Alessandra „sekretarka"? Nie, jasne, usłyszałam to po angielsku, więc sama dorobiłam sobie do tego płeć. Tymczasem za biurkiem siedział mężczyzna niewiele starszy ode mnie, o nieco nalanej, ale sympatycznej twarzy, z ciemnymi, przylizanymi włosami i niebieskimi oczami, pucołowatymi policzkami i marsem na czole. Ubrany w różowy sweter, spod którego wystawała biała koszula, prezentował sobą widok co najmniej niecodzienny.

Zaświergotał coś do mnie po włosku, więc czym prędzej odezwałam się po angielsku, zmuszając skamieniałe nogi do zrobienia kroku w jego stronę. Nie, ten mężczyzna z pewnością nie przypominał typowej sekretarki.

– Ja do signory Cateriny di Volpe – wyjaśniłam po angielsku. – Nazywam się Sasha Wozniacki.

Cóż było robić, bardzo chciałam powiedzieć „Sasza Woźniacka", ale mama najwyraźniej już mi tutaj wyrobiła opinię. Po co było walczyć z wiatrakami?

– Proszę poczekać, zaraz zapytam. – Sekretarz Cateriny włączył interkom, po czym przez chwilę rozmawiał po włosku z kobietą po drugiej stronie; zrozumiałam z tego tylko własne nazwisko wypowiedziane ze śpiewnym, obcym akcentem. W końcu skinął dłonią w kierunku widocznych po drugiej stronie pomieszczenia, wyciszonych drzwi. – Signora Caterina prosi panią do siebie, signorina Wozniacki.

Podziękowałam, po czym skierowałam się ku drzwiom, zastanawiając się, czy gdybym powiedziała mu, że jestem nową pracownicą w di Volpe, zdecydowałby się zawrzeć ze mną znajomość i się przedstawić. Przecież właśnie o to w tym wszystkim chodziło – o zawieranie nowych znajomości, prawda?

Weszłam do gabinetu bez pukania; w końcu szefowa się mnie spodziewała. Zanim spojrzałam na siedzącą za biurkiem kobietę, pospiesznym, krótkim spojrzeniem obrzuciłam pomieszczenie, w którym się znalazłam. Gabinet był nieduży i całkiem zwyczajny; nie wyczuwało się wcale, że zajmuje go szefowa wielkiego domu mody. Pod jedną ścianą stały dwa zastawione segregatorami regały; pod drugą duża, płaska plazma na ścianie, przed którą ustawiono skórzaną sofę, dwa fotele i stolik do kawy; na środku natomiast, pod oknem, szerokie, solidne biurko zastawione papierami i obrotowy fotel, w którym siedziała Caterina di Volpe.

Negatyw szczęścia | JUŻ W SPRZEDAŻY!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz