Taa... jakby już nie mogło być gorzej. A ten dzień naprawdę zaczął się całkiem zwyczajnie.Wstałam jak codziennie rano, ubrałam się i biorąc kanapkę w rękę, pognałam do szkoły. Od roku prawie codziennie spóźniam się do szkoły. To nie dlatego, że wstaje za późno, ani też nie przez makijaż. O nie, nie maluje się do szkoły. To wszystko przez jedzenie. Moja mama ostatnio dostała paranoi na temat zdrowego odżywiania się i przez to codziennie albo muszę robić sobie płatki owsiane albo inne zdrowe rzeczy. Żadnych słodyczy. (Oczywiście mama nie musi wiedzieć o zapasie słodyczy w mojej szafce), a więc dokładnie o 7:58 znalazłam się w holu szkoły. Pobiegłam szybko pod klasę. Dotarłam dosłownie w ostatniej chwili, bo gdy stanęłam przed nią opierając się ramieniem o Jamesa rozbrzmiał dzwonek. Spróbowałam uspokoić oddech i weszłam z Jamesem do klasy. Na pierwszy ogień poszła plastyka. Ugh. Jak ja nie lubię plastyki. Po prostu nic nie umiem narysować. Chociaż nie wiem ile bym się starała to i tak klapa. Za to James umie rysować. Czasami jak mu się nudzi na lekcjach to maluje mój portret. Ja też na lekcjach coś maluje. Zazwyczaj są to karykatury Jamesa lub nauczycieli. Zwłaszcza pani od plastyki. Gdy pani Reisen rozsiadła się wygodnie na krześle, zabrałam do do portretowania jej. Gdy ona gadała o typach malarstwa ja kończyłam szkicować jej wielkie smocze oczy gdy nagle...
-Ekhem...-odchrząknęła znacząco pani Reisen, która aktualnie znajdowała się koło mojej ławki i przyglądała się moim rysunkom. -Co to jest panno McCartnie?-zapytała patrząc się na rysunek na marginesie mojego zeszytu, swoimi małymi jaszczurkowatymi oczkami.
-To proszę pani-odpowiedziałam i specjalnie zrobiłam przerwę ale nie dlatego żeby ją po wkurzać (co kocham robić i skromnie mówiąc jestem w tym świetna) tylko dlatego, że nie wiedziałam co powiedzieć. Spojrzałam z rozpaczą na Jamesa, ale ten tylko uśmiechnął się i rozsiadł wygodniej na krześle. Spiorunowałam go wzrokiem, by był pewien, że dziś już nie żyje. On nie przejął się tym zbytnio. Dalej szkicował mnie w swoim zeszycie, ale tym razem z moją wściekłą miną.
-To jest panno McCartnie...?-ponagliła mnie pani Reisen.
-To jest...-zawiesiłam głos-smok-dokończyłam. Wnioskując z miny mojego przyjaciela nie wyszłam zbyt przekonująco.
-Tylko jeszcze nie skończony, oczywiście-dodał James licząc, że jeśli teraz mi pomoże to przeżyje. Niestety tak to nie działa.Jaszczurkowata pani popatrzyła się jeszcze na mnie przez chwilę, ale gdy uznała, że faktycznie to może być smok ale nie mam talentu plastycznego, odeszła od kolejne ławki. Kolejne lekcje minęły dość szybko. Wyszłam wraz z Jamesem ze szkoły i skierowaliśmy się do naszej ulubionej kawiarni. Gdy weszliśmy od razu w nozdrza uderzył mnie przyjemny zapach cynamonu i świeżo zmielonej kawy. Zajęliśmy stolik przy oknie. To był nasz stolik. Zawsze po lekcjach przychodziliśmy tu i rozmawialiśmy.
-Witajcie kochani-podeszła do nas pani Martha-To co zwykle?-Kiwnęłam głowa a ona uśmiechnęła się do mnie i odeszła za ladę.
Pani Martha to kobieta po 70-tce. Prowadzi kawiarnie "Smakołyczki" od kilkunastu lat. Pamięta każdych swoich stałych klientów, a, że my zamawiamy zawsze to samo, to już wie, co nam przynieść. Po chwili przede mną stała parującą karmelowa latte, a przed moim przyjacielem gorąca czekolada. Oboje spojrzeliśmy w stronę pani Marthy i wykrzyczeliśmy do niej podziękowania. Ona podeszła do nas i położyła przed nami talerz ciastek.
-Na koszt firmy-powiedziała podtykając jedno Jamesowi pod nos. Chłopak zaśmiał się.
-Dziękuję proszę pani, ale naprawdę nie trzeba.
-Jak to nie trzeba-oburzyła się- Spójrz na siebie. Sama skóra i kości. Jedz dziecko, jedz.
Jamie nie chcąc z nią dyskutować, połknął ciastko prawie w całości, a ja, śmiejąc się, także wzięłam jedno. Pyszne czekoladowe ciastko rozpływało się w ustach. Więc nie zdziwiłam się gdy zjadłam jedno, a na talerzu nie było już żadnych innych. Znów się zaśmiałam, wyciągnęłam z portfela pieniądze, i położyłam na stole. Dopiłam szybko kawę, ubrałam kurtkę i wyszłam z Jamesem z kawiarni.
-To co, do mnie?-zapytał chłopak, gdy szliśmy w stronę naszych domów.
-U mnie jest pusto.-zaproponowałam.-Jestem pewna, że Railey nie będzie nam przeszkadzać.
-No ja nie wiem-wzbraniał się.
-Mam jedzenie.-musiałam podać jakiś mocny argument i udało mi się. James oblizał się na samą myśl.-Skoro masz jedzenie, Ros to jak mógłby się nie zgodzić?Weszliśmy do mnie do domu. Na szczęście Railey była na spacerze ze swoją opiekunką. James wszedł do domu tak swobodne jak gdyby był u siebie. W sumie spędzał tu tyle czasu, że nie było to tak dalekie od prawdy. Jestem pewna, że mama nie zauważyła by różnicy. Weszliśmy do kuchni, a ja zajrzałam do lodówki. Chłopak spoglądał mi przez ramie i szeptał do ucha swoje kulinarne propozycje.
-Ja bym zjadł ryż... Masz lasagne?! To ja chcę lasagne! Albo nie, zjem płatki owsiane.-Dostaniesz lasagne-zdecydowałam wyciągając z lodówki wielki kawałek domowej lasagne. Wyłożyłam ja na talerz i wsadziłam do mikrofalówki. Usiadłam na blacie i patrzyłam jak Jamie nalewka nam soki do szklanek.
Nagle mikrofala zaczęła pikać. Wstałam z blatu i podeszłam do niej. Nadusiłam guzik, ale nie wyłączyła się. Nadusiłam jeszcze raz, ale znów nic się nie stało. Nie chciały się otworzyć, zacięły się. Byłam coraz bardziej zła. Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz szarpnęłam za drzwi oczko. Nie otworzyły się, ale stało się coś gorszego. Mikrofala wybuchła. Dosłownie. Pewnie wyobrażacie sobie taki spektakularny wybuch jak w bajkach i obłoczek szarego dymu ulatniającego się do góry, ale nic z tych rzeczy. Po prostu po kuchni rozszedł się swąd spalenizny, a mikrofala wyłączyła się cicho pikając. Zepsułam ją. James powoli podszedł do niej i bezproblemowo otworzył drzwiczki. Wyciągnął lasagne i położył na blacie. Ja nawet na nią nie patrząc wyrzuciła ją do kosza. Kosmyk włosów opadł mi na twarz. Odgarnęłam go ruchem ręki i gwałtownie otworzyłam drzwi od lodówki.
-Wybuchłaś mikrofale...-powiedział James. To chyb już każdy wie. Tak witajcie Ros jest nowym wybuchaczem mikrofali. Ale świetnie.
-Przecież wiem-warknęłam w jego stronę, a on podniósł ręce w obronnym geście.-Co chcesz do jedzenia?-zapytałam.
-Mogę zjeść ryż...-zaczął
-Zrobię kotlety-zdecydowałam przerywając mu i wyjmując mięso z lodówki. I wtedy stało się coś jeszcze dziwniejszego. Chociaż go nie rzuciłam, mięso wypadło niż ręki i poleciało prosto na Jamesa. Ten oberwał nim w głowę i z jękiem upadł na ziemię.
-O matko, Jamie nic ci nie jest?!-zapytałam przerażona klękając przy nim i dotykając jego czoła.
-To już druga próba zamordowania mnie dzisiaj-poskarżył się masując obolałe czoło-najpierw mikrofala, a teraz mięso.
-Ale... Ale... Ja nim nie rzuciłam. Bardzo mocno je trzymałam i nie było mowy bym je upuściła.
Chłopak popatrzył się na mnie badawczo.
-A do tego moja najlepsza przyjaciółka jest pogięta i ma nadnaturalne zdolności-powiedział ze śmiechem. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy co zdarzy się później i jak bliski był prawdy.
CZYTASZ
Who am I?
FantasyOpowieść naszego pomysłu. Ros jest zwyczajną siedemnastolatką. Ma najlepszego przyjaciela i chodzi do szkoły, jak każda dziewczyna w jej wieku. Jednak po kilku incydentach jej życie zmieni się o 180°. Nic już nigdy nie będzie takie samo.