Rozdział VII.

238 14 2
                                    

_______________

SOPHIE

_______________

Poczułam przyjemne promienie słońca, które wkradły się do jaskini muskając przy tym moją bladą skórę swoimi ciepłymi palcami. Odchyliłam delikatnie głowę do tyłu i oparłam dłonie za plecami wyciągając się przy tym. Hm, jakbym się postarała mogłabym uznać, że wcale nie jestem na arenie ale na weekendowym wypadzie z lekka survivalowym ale wciąż odprężającym. W uszach brzmiały mi ciche strumienie wody lejące się ze ścian, co idealnie zgrywało się ze śpiewem ptaków. Tak, myślę, że naprawdę mogłoby to zadziałać. Już czułam mniejszy ból w okolicach karku.
— Hej Mellark chcesz ... — zaczęłam ale nie udało mi się dokończyć. Jemu z resztą też nie. Rzucił jedynie coś w stylu „Uciek ... „ po czym z wielu stron prysnęła nagle woda, która na jakiś czas całkowicie mnie ogłuszyła.
Weekendowy wypad zamienił się w koszmar ... znowu. Gdy odzyskałam świadomość, dotarło do mnie, że jaskinia wypełniała się wodą w tempie błyskawicznym. Słyszałam jak Peeta coś krzyczał ale jedyne co obecnie krążyło po moim umyśle to pragnienie przeżycia. Rzucałam się i miotałam próbując utrzymać się na powierzchni, co było chyba jeszcze gorsze od tego gdybym zachowała spokój. Panika jednak owładnęła całym moim ciałem i nic nie mogłam na to poradzić. Mieliśmy coraz mniej miejsca, czułam jak woda dotyka mojego podbródka. W płucach zaczęło brakować mi powietrza i to nawet nie przez wodę. Atak paniki umożliwiał mi racjonalnie myślenie ale jednocześnie sprawił, że choć na chwilę odzyskałam jasność umysłu. Walcząc z mroczkami pojawiającymi się przed oczami, zaczęłam kopać w kamienie, tak aby zrobić chociażby najmniejszą dziurę, dzięki której woda wyleci z jaskini. Nic jednak się nie działo a woda już dosięgała moich warg.
— Pe .. Pta — krzyknęłam jeszcze zanim woda wypełniła moje usta. Zaczęłam kasłać próbując się jej pozbyć, ale to tylko spowodowało, że więcej wody nalało mi się do ust. Zamknęłam je więc szybko wiedząc, że liczy się teraz każda sekunda. Z zamkniętymi oczami zaczęłam wymachiwać rękoma, próbując wymacać cokolwiek na ścianie. Nie wiem dlaczego. Wiedziałam jednak, że to nie może się tak skończyć. Nie możemy zginąć zabici przez organizatorów, to nie na tym polegało. Jaką satysfakcją będzie zabicie tak ciekawych bohaterów tuż na początku rozgrywki? Chcą nas tylko postraszyć. Chcą nam przekazać, że musimy zacząć działać. Chcą ... poczułam jak zaczyna kręcić mi się w głowie. Przestałam walczyć i bezwładnie oddałam się w otchłań wody, czując jak powoli tracę przytomność.  { Musiałam zamrugać kilka razy by przyzwyczaić się do  panującej tutaj bieli. Na drugim końcu pokoju dostrzegłam coś, co wyróżniało się spośród jednolitej kolorystki. Rudawe włosy. To właśnie po niej je odziedziczyłam. Po mojej matce. Kobieta oderwała się od swoich zajęć i przeniosła na mnie swój wzrok.
— Mamo! — rzuciłam, czując jak pojawiająca się w gardle wielka gula uniemożliwia mi odpowiednie wypowiedzenie się.
— Sophie! — usłyszałam jak wypowiada moje imię ale nie był to ton jakiego się spodziewałam. Wyczułam w nim mieszankę zdezorientowania i zszokowania. Nie radości. — Kochanie, co ty tutaj robisz? — podniosła się z krzesła i ruszyła w moją stronę. To zdecydowanie nie było to czego się spodziewałam.
— Ja ... — zmarszczyłam nos próbując sobie przypomnieć co właściwie się wydarzyło. — Peeta ... my ... byliśmy w jaskini i ... znów próbowali się nas pozbyć ... było dużo wody ...
— To wszystko wiem. — przerwała mi marszcząc nos dokładnie tak samo jak ja. — Nie rozumiem tylko co robisz TUTAJ. Powinnaś wrócić. — jej słowa ranią mnie bardziej niż się tego spodziewałam. Kobieta zauważa to chyba gdyż z jej ust wydobywa się ciche jęknięcie po którym oplata swoje ręce wokół mnie i przysuwa do siebie pozwalając mi wdychać przyjemny zapach jej perfum. Gładzi mnie po włosach ale wiem, że wciąż oczekuje rozmowy.
— Dopiero Cię odzyskałam. — odzywam się wreszcie drżącym głosem. — Nie mogę i nie chcę tam wracać. Zawiodłam Ojca, zawiodłam Kapitol, ... zawiodłam Ciebie.
Matka odsuwa się ode mnie.
— Nawet tak nie mów! W każdej sekundzie mojego pobytu tutaj, nie mogłam być z Ciebie bardziej dumna. Oprócz momentu, w którym się poddałaś. W którym znalazłaś się tutaj. Powinnaś wrócić ... wrócić do Peety na arenę.
— Ale on mnie nienawidzi! Widziałaś jak na mnie patrzy. Obie dobrze wiemy co o mnie myśli.
— To dlatego, że pozwoliłaś mu poznać tylko to co uważasz za odpowiednie. Gdyby poznał Cię taką jaką ja Cię znam na pewno zmieniłby zdanie.
— Nigdy już nie będę taka jak kiedyś. Snow tego dopilnował. — mruknęłam niemrawo. Nie podobał mi się kierunek tej rozmowy. Nie wracałam tam! Zostaję z matką. Tego zawsze pragnęłam. — Mamo ... — zaczynam, czując jak buty zaczynają mi przemiękać, ale znów nie zwracam na to uwagi.
— Chcę byś miała szansę coś zmienić. Wróć tam, walcz o swoje. Jestem pewna, że jesteś wystarczająco silna.
Coś jest nie tak. Jestem coraz bardziej przemoczona i coraz trudniej jest mi oddychać. Wszystko staje się coraz bardziej niewyraźne, jakbym się oddalała.
— Mamo! — krzyczę wyciągając do niej błagalnie ręce. — Nie chcę być silna! Chcę zostać tutaj, z Tobą.
— Kocham Cię Sophie i jestem z Ciebie bardzo dumna. Pamiętaj o tym. Zawsze. — jej głos na samym końcu się rozmywa. Biel znika a ja pochłaniam się w całkowitych ciemnościach. /
Unoszę się gwałtownie do pozycji siedzącej zaczynając wykasływać całą wodę zabraną w płucach. Dłuższy czas zabiera mi zrozumienie gdzie się znalazłam. Gdy wszystko sobie przypomniałam, pośpiesznie zaczęłam rozglądać się za Peetą. Leżał kawałek ode mnie, zupełnie bez ruchu. Nie czekając na nic, rzuciłam się w jego stronę. Układam odpowiednio jego głowę i udrożniam drogi oddechowe uchylając jego żuchwę, gdyż mogę uszkodzić jego rdzeń kręgowy.
— Mellark! — mówię i potrząsam go za ramiona. NIC. Opuszkami palców czuję jego chłodną skórę i widzę jego sine usta. Nie usłyszałam jednak jeszcze wystrzału. Może jest szansa?  

❝PIONKI❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz