Prolog

1.1K 72 22
                                    

Chłopak otulił się szczelniej swoim karmazynowym płaszczem. Jasne promienie księżyca opadały na jego rozczochraną czuprynę. Noc była chłodna, a zimny wiatr dodatkowo sprawiał, że można by pomyśleć, że jest połowa grudnia. A była wiosna, piękna i upragniona przez wszystkich. Wiśnie i jabłonie pokryły się maleńkimi kwiatami tak, że z trudem było dostrzec gałęzie ich koron. Cały świat budził się do życia. Ciepły deszcz od czasu do czasu zwilżał seulskie ulice i nadawał powietrzu przyjemny zapach. Po mżawce wychodziło słońce i cudowna, wielobarwna tęcza niosąca radość i nadzieję. Jednak ten oto chłopak nie potrafił się cieszyć żadnym z tych pozornie zachwycających zjawisk. Płomyk nadziei lekko tlący się w jego sercu wypalony został już dawno temu. Nie dbał o dzień, miesiąc czy porę roku. Nie dostrzegał stale zmieniającej się pogody, nie zauważał mijanych ludzi na ulicach. Powoli stawał się maszyną, stworzoną jedynie do czynienia okropnych rzeczy. Zaczynał nie odróżniać dobra od zła. Nie czuł się człowiekiem. Czuł się bestią. Potworem uzależnionym od innych i tańczącym tak, jak mu zagrają. Jeden błąd z przeszłości całkowicie odmienił jego życie. Ci, których nazywał rodziną cały czas nim manipulowali. Dosyć tego. Nie pozwoli im zniszczyć tego, co kocha. Wszystko posunęło się zbyt daleko. Przez siedem lat żył w strachu przed własnym cieniem. Teraz nagle strach ten go opuścił. Czuł siłę by zmienić swoje życie. Teraz była ta noc. Ostatni raz popełni zbrodnię, by przez resztę życia czynić dobro. Te paradoksalne myśli kłębiły się w jego głowie całkowicie zajmując jego umysł. Wreszcie czuł się świadom swoich czynów, czuł że żyje. 

Dotarł na miejsce. Ciemne boczne uliczki odgradzały stary, wysoki budynek od reszty miasta. Młodzieniec od razu zauważył kamery porozmieszczane na każdym rogu. Maska na jego twarzy, rękawiczki oraz kaptur na głowie doskonale go zabezpieczały. Nikt by go nie rozpoznał, nawet gdyby wszedł głównym wejściem. Bez trudu wyłączyłby wiązki laserowe, robił to przecież niemalże codziennie. Cel znajdował się na drugim piętrze, czwarte biurko po prawej od okna. Cała akcja zajęłaby mu pięć minut. Chłopak westchnął i podrapał się po głowie. Tak być nie może. To jest zbyt ważna misja, by wykonać ją w tak haniebny, banalny sposób. Wyjął z kieszeni mały scyzoryk i delikatnie pogładził jego diamentowe ostrze. Uśmiechnął się lekko. To miał być drugi i ostatni raz, kiedy miał kogoś zabić z własnej, nieprzymuszonej woli. Czas to zakończyć, jak najszybciej. W ułamku sekundy wyciągnął z pojemnej kieszeni swojego płaszcza pistolet i powystrzelał wszystkie kamery. Tłumik sprawił, że nie było słychać nawet najmniejszego szmeru, a każdy strzał był doskonały i niechybny. Wszedł po wysokich schodach na ogromny portyk. Alabastrowa biel budynku odbijała światło księżyca tak, że budowla wyglądała jak wielka gwiazda. Wyjął czarny, skórzany pas ze swoich równie czarnych spodni i otworzył pokaźne, mahoniowe drzwi. Później wszystko potoczyło się tak, jak to przewidział. Strażnik krzyknął, by intruz się zatrzymał, ten nie zważał jednak na jego polecenia. Kroczył powoli przed siebie i czekał, aż mężczyzna będzie na tyle blisko, by do spacyfikować. Gdy to się stało, momentalnie owinął pas wokół szyi ofiary, zacisnął go na tyle mocno, by zatrzymać mu dopływ powietrza, po czym jednym ruchem skręcił mu kark. Kręgi szyjne mężczyzny głośno chrupnęły. Zabójca jeszcze w tej samej chwili popchnął strażnika na ścianę, wyciągnął ostry nóż z nogawki i wbił go w gruby brzuch mężczyzny tak głęboko, że zanurzył w nim całą dłoń. Przekręcił ostrze o sto osiemdziesiąt stopni i silnym pociągnięciem je wyjął. Z ust strażnika buchnął wartki strumień krwi. Upadł na kolana i wyzionął ducha. 

-Jakie to żenujące...-burknął pod nosem młody morderca. Chwycił dłoń trupa i wyrył na niej znak diamentu. Niedelikatnie otarł zakrwawiony nóż o marynarkę umarlaka. Następnie poklepał go po ramieniu. - Nie przejmuj się stary, to nic osobistego. 

Podniósł pas z kafelkowej posadzki i z powrotem wsunął go w spodnie. Następnie skierował się w stronę windy. Dobrze wiedział, że nie czeka go tam żadna pułapka. Znał ten budynek jak własną kieszeń i często tu bywał. Jednakże, zazwyczaj to była przyjazna wizyta. Wysiadł na drugim piętrze i podążył do sali naprzeciwko. Tak jak się spodziewał, siwy mężczyzna siedział przy czwartym biurku, na prawo od okna. Przeglądał papiery, podpisywał jakieś dokumenty, raz po raz gładząc się po swojej bujnej, długiej brodzie. Czarnowłosy przywykł do tego widoku. Widocznie nie został on zauważony, gdyż mężczyzna wyglądał na zupełnie zawładniętego przez wir pracy. Zniecierpliwiony chłopak głośno chrząknął, na co starszy pan momentalnie podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. 

-O, Diamond! Cóż za miła niespodzianka. Skąd wiedziałeś, że mnie tu znajdziesz?

-Zawsze tu jesteś. Szef musi bardzo chwalić twoją pracowitość. Jesteś jednym z najlepszych pracowników tego banku, a może nawet wszystkich banków w Seulu. - Każdy komplement wypowiadany z ust chłopca sprawiał, że uśmiech mężczyzny coraz bardziej się poszerzał. - Ciekawe tylko, czy wie, że jego wspaniała prawa ręka hobbystycznie realizuje coraz to nowe przekręty. - Uśmiech starszego pana natychmiast zniknął, pojawił się natomiast na twarzy tego drugiego.

-Do czego zmierzasz, chłopcze? Zapomniałeś może, że do mnie nie odzywa się takim tonem? Za kogo ty się uważasz!? Przypominam Ci, że to ty robisz całą brudną robotę. 

-Już niedługo. Widzisz, tatku, przyszedłem właśnie ci oznajmić, że odchodzę. Już dość się nacierpiałem przez twoje chore pomysły. Znosiłem to dzielnie, ale...kurwa, tym razem posunąłeś się za daleko!

-Nie wyrażaj się gównia-

-Będę! Niczego mi nie zabronisz. Nie masz prawa. Jesteś dla mnie nikim i zawsze byłeś. To koniec, rozumiesz? KONIEC!!! - Wykrzykując ostatnie słowa, chłopak przystawił mężczyźnie pistolet do skroni. Ten parsknął na to śmiechem.

-I co mi niby zrobisz? Wydłubiesz mi oczy? Odetniesz mi język i wrzucisz mi go do gardła, żebym się udusił? A może powyrywasz mi zęby? 

-Doprawdy, twój podziw dla mojej kreatywności mi schlebia. Jeśli można w ogóle nazwać to moją kreatywnością, bo jeśli mnie pamięć nie zawodzi, ty byłeś moją główną inspiracją do zadawania ludziom bólu. Myślę jednak, że dziś obejdzie się bez tak masakrycznych gierek. 

Zanim mężczyzna zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, chłopak pociągnął za spust. Tytaniczna kula przebiła głowę starca na wylot. Jego ciało opadło z łoskotem na kwiecistą wykładzinę, którą wyłożona była cała sala, barwiąc ją na wściekle czerwony kolor. Z dziury w głowie mężczyzny sączyła się krew. W oczach chłopaka pojawiło się kilka łez, ten jednak wytarł je prędko i wyrył znamię na dłoni zabitego. W jego sercu poczęły narastać wszystkie możliwe uczucia: złość, smutek, radość, opanowanie. Nie mogąc ich okiełznać począł wyżywać się na znienawidzonym trupie. Kopał go najmocniej jak potrafił, nie bacząc na krew brudzącą jego czarne lakierki. Wreszcie, będąc u schyłku utraty sił kopnął mężczyznę ostatni raz.

-Podziękuj swojej Różyczce.

Odszedł. Następnie wyjął z kieszeni płaszcza czarną rękawiczkę i upuścił ją obok umarlaka. Ostatni raz pogładził swój diamentowy scyzoryk i rzucił go w kąt pokoju. Otworzył wielkie okno i ostrożnie, lecz dość prędko przez nie wyszedł z pomieszczenia. Przemieszczając się po gzymsie budynku miał świetny widok na okolicę. Od razu zauważył w dole uliczkę. Cała spowita była w mroku, z wyjątkiem odcinka naprzeciw tylnych drzwi wyjściowych. Przeszedł nad nim tak, by znaleźć się nad zacienioną częścią chodnika. Już miał zwinnie zeskoczyć, kiedy usłyszał znikąd swoje imię. Znajomy głos przeszył ciszę i otulił całe ciało chłopaka. Stracił czucie w nogach. Dotychczas szeroki gzyms stał się nagle cienki jak sznurówka. Wszystko działo się tak szybko. Mimowolnie opadł w dół. Czuł mocne uderzenie o ziemię. Lodowate powietrze nie dawało mu oddychać. Obraz stał się ciemny. Słyszał krzyki, lecz nie mógł odpowiedzieć. Leżał tak w bezruchu i czekał, aż wszystko się zakończy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Seul to piękne miasto. Żyje tu dziesięć milionów ludzi. Na pierwszy rzut oka można by myśleć, że każdy mieszkaniec owego miasta marzeń, lecz i całego świata jest inny. W dzisiejszych czasach jednak ludzi można podzielić tylko na dwie części: na tych dobrych i na tych złych. Często synonim 'dobry' łączy się z 'słaby', 'naiwny'. Nie jest to twierdzenie bezpodstawne. Pewien młody chłopiec niegdyś był wcieleniem anioła. I ta dobroć go zgubiła. Wstrząsnęła jego życiem niczym fala, która z hukiem rozbija się o ciężkie skały. Wtedy zrozumiał, że jeśli chce przeżyć, musi być właśnie taką skałą - musi być silny i niezależny. To on musi mieć kontrolę i dominować nad słabymi, nie odwrotnie. Musi być jak diament, nie do przebicia. Idealny, perfekcyjny i stanowczy. Nie zdawał sobie jednak sprawy, że wszystko ma swój kres i życie ludzkie układa się w zamknięty krąg. Nie zdawał sobie sprawy, że wkrótce ten diament natrafi na coś, co go całkowicie od siebie uzależni. A tym czymś mógł być tylko inny diament, znacznie potężniejszy od małego chłopca z wielkimi marzeniami.   


Protect the murderer [chanbaek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz