0.1

872 80 42
                                    

Michael spacerował po San Francisco. Niezupełnie był to on. Miał na sobie przebranie, dzięki któremu mógł swobodnie chodzić bez upierdliwej ochrony przy boku. Miał wtedy dziewięćdziesiąt procent pewności, że żaden z jego psychofanów go nie rozpozna. Niestety, mając to przebranie musiał się uodpornić na śmiechy i wytykanie palcami, ale nawet to nie przeszkadzało mu, kiedy mógł poczuć choć trochę więcej swobody, niż w rzeczywistości jej posiadał. W tym mieście Stanów Zjednoczonych za kilka dni miał się odbyć jego kolejny z kolei koncert i chciał do tego czasu odpocząć. Michael nie musiał mówić jak bardzo zmęczony był trasą. Wystarczy, że ktoś spojrzał na jego twarz, a tam wszystko było jak czarno na białym. Wory pod oczami, zapadnięte policzki to Mike codziennie zakrywał pod warstwą korektora i pudru. Nie mógł źle wyglądać, bo co by pomyśleli jego fani, którzy, bądź co bądź, byli dla niego najważniejsi. Byli dla niego jak rodzina, której nigdy nie miał. Cóż, ale czego się można spodziewać po ojcu alkoholiku i matce, która go zostawiła, kiedy miał pięć lat. Dwudziestodwulatek wykrzyczałby jej wszystkie krzywdy, wszystko co jej zarzucał, a przynajmniej tak wyobrażał sobie ich pierwsze spotkanie po latach. W praktyce wyszłoby to raczej zupełnie inaczej, bo sam Bóg wie, że Michael miał zbyt miękkie serce, by skrzywdzić kogoś tak, jak jego skrzywdzono.

Luke tymczasem był na mieście. Nie wiedział, co tak naprawdę go skłoniło do wyjścia z domu. Tam był przynajmniej bezpieczny Tu otaczali go ludzie. Mnóstwo ludzi. Hemmings bał się tych dwunożnych istot, które tak łagodnie mówiąc, zniszczyły go. Sprawiły, że był on cieniem samego siebie. Bał się nawet swojej osoby. Był raczej wątłej postawy, ale i tak wolał dmuchać na zimne. Skoro i on pochodził z tego okropnego gatunku, mógł wyrządzać taką samą krzywdę, jak wszyscy inni. Luke nie ufał nikomu, nawet samemu sobie.

Siedemnastolatek nie wiedział, gdzie idzie. Szedł tam, gdzie jego długie nogi odziane w czarne rurki go poniosły. W uszach miał słuchawki, a w nich rozbrzmiewał najpiękniejszy głos jaki w życiu Luke słyszał. Głos, który sprawiał, że on się jeszcze nie załamał. Głos, który był tak perfekcyjnie idealny, jak jego właściciel. Głos, który należał do dwudziestodwuletniego mężczyzny o czerwonych włosach i dziecięcej twarzy.

Słońce mocno grzało i Luke przez swoje ciemne ubrania czuł, jakby było dwa razy goręcej, niż pokazywał termometr w jego smartfonie. Czuł jak zrobiło mu się sucho w ustach, a na czole pojawiały się kropelki potu, które ścierał wierzchem dłoni. Luke nie chciał konfrontacji z ludźmi, więc postanowił nie iść do sklepu, by kupić butelkę wody. Co prawda mógł pójść do marketu, gdzie kasy są samoobsługowe, ale taki sklep znajdował się kilometr od miejsca, w którym był, a on nie lubił się przemęczać. Przycupnął na ławce w cieniu, co prawda nie był na niej sam (na drugim końcu siedziała starsza pani karmiąca gołębie, ale póki się do niego nie odezwała to nie stanowiła potencjalnego zagrożenia) ale choć tyle mógł zrobić, by nie zamienić się w jedną wielką kałuże potu.

Luke nie powiedział tego nigdy na głos, ale czuł się samotny, a mieszkanie samemu mu jeszcze o tym przypominało. Czuł się znacznie lepiej, kiedy z głośników w jego pokoju leciały piosenki Clifforda i marzył o dniu, kiedy będzie mógł go zobaczyć i powiedzieć wprost, jak wiele dla niego znaczy.

W końcu starsza pani sobie poszła, po tym jak czyjeś dziecko wystraszyło wszystkie ptaki. Coś mówiła pod nosem, ale Luke nie był pewny czy to było do niego, czy starsza kobieta miała ochotę sobie pomówić od tak. Hemmings jeszcze długie minuty spędził siedząc na ławce i obserwując ludzi. Lubił to. Tu każdy był inny i nie bał się pokazywać prawdziwego siebie i on im wszystkim zazdrościł. Też by tak chciał, ale najwyraźniej w świecie się bał ponownego ośmieszenia. A poza tym Luke nie lubił być w centrum uwagi.

W końcu wstał z ławki i poszedł przed siebie. Wciąż miał w uszach słuchawki i tyle mu na razie wystarczało, by poczuć się lepiej, niż faktycznie zawsze się czuł. To głos Michaela sprawiał, że Luke był odrobinę szczęśliwszy. Szedł przed siebie niczym zaprogramowany robot, nie patrząc ludziom w oczy.

T-shirt || Muke ☑️ [korekta] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz