Jeden, dwa, trzy... czterdzieści dziewięć... Tysiąc sto jedenaście... Nie jestem pewna czy liczę kolejne stopnie, które pokonuję, czy głośne i szybkie uderzenia serca. Jedno jest pewne –to nie będzie zwykły wywiad. Nie mam pojęcia, jak Rupert wpadł na tego gościa, a tym bardziej, dlaczego wkręca mnie w tę bajeczkę, ale wykonam zadanie, choćby po to, żeby udowodnić mu, jakim jest łatwowiernym kretynem.
Docieram na szczyt schodów i oglądam się za siebie, podziwiając ich niezliczoną ilość, którą pokonałam. Dokładnie tysiąc czterysta czterdzieści. Po raz kolejny moją uwagę zwracają dwie kukły imitujące wieśniaków nabite na pal, gąsior i szubienica. Zastanawiam się, w jaki sposób udało się Rupertowi załatwić mi wejściówkę do zamku Poenari. Nie żeby to było niemożliwe, ale gdy w grę wchodzi godzina diabła, jest to już nie lada wyczyn. Strażnik stacjonujący na dole nie wyglądał na zaskoczonego moją obecnością. Spodziewał się mnie i wpuścił bez najmniejszego problemu.
Staję przed potężnymi drewnianymi drzwiami. Uśmiecham się sama do siebie, gdy zdaję sobie sprawę, że nie wiem, czy powinnam zapukać, czy nie silić się na uprzejmości i wejść. Ta trzynastowieczna forteca od dawna nie jest zamieszkana i pełni jedynie funkcję turystyczną. Masywne wrota ustępują z głośnym i nieprzyjemnym skrzypieniem. Moja pewność siebie znika, gdy przekraczam próg. Widzę majaczącą w oddali postać. Nie potrafię stwierdzić jak wygląda, gdyż światło, które pochodzi od trzech pochodni podwieszonych na ścianie, jest niewystarczające.
Mężczyzna zatrzymuje się w sporej odległości ode mnie. Przez chwilę mi się przygląda, aż w końcu ubiega mnie i mówi:
– Panno Reynolds, proszę za mną. – Nie czeka na odpowiedź. Obraca się, ale nie rusza z miejsca. Zerka w bok i sięga po pochodnię. – Nie zamierzam stać tu w nieskończoność.
Jego twardy i pewny ton sprowadza mnie na ziemię i podążam za nim. Przyspieszam, żeby dotrzymać mu kroku i jednocześnie nie zgubić się. Prowadzi nas długim, wąskim, krętym i ciemnym korytarzem. Wokół nas roznosi się nieprzyjemna woń stęchlizny, jednak to, co najbardziej przykuwa moją uwagę, to lekkość, z jaką porusza się mój towarzysz. Jakby płynął w powietrzu. Moje kroki przy nim przypominają słonia w składzie porcelany. Docieramy do jednoskrzydłowych zdobionych drzwi. Gdy ustępują pod niewielkim naporem dłoni mężczyzny, orientuję się, że za nimi znajdują się schody prowadzące w dół.
Coraz bardziej dociera do mnie, że cała ta szopka to nic innego jak durny żart Ruperta, albo facet, z którym mam przeprowadzić wywiad, zbyt dużo naoglądał się horrorów i wmówił sobie, że jest tym, za kogo się podaje. Tak czy inaczej, skoro chcą się w to bawić, nie mam nic przeciwko.
– Znajomi wiedzą gdzie jestem – mówię, tak na wszelki wypadek, gdyby okazał się psychopatą, a w jego głowie rodziły się niecne zamiary.
Nie komentuje tego w żaden sposób.
Pokonujemy kolejne stopnie w ciszy, a gdy docieramy na sam dół, witają nas kolejne drzwi. Nie mam pojęcia czego spodziewać się po drugiej stronie, ale z całą pewnością nie jest to ogromna komnata. Różni się od pozostałej części zamku. Jest umeblowana w stylu wiktoriańskim. Oświetla ją kilka różnie usytuowanych świeczników oraz ogromny żyrandol podwieszony na środku sufitu.
Mężczyzna zdejmuje długi, czarny, skórzany płaszcz z niebywałą gracją i kładzie go na obitej kwiecistym materiałem leżance.
– Napije się panienka czegoś? – pyta.
Przez chwilę obserwuję jego dobrze zbudowane ciało, gdy przemierza długość pokoju. Zatrzymuje się przy stoliku i wbija we mnie wzrok. Dopiero to uświadamia mi, że nie dałam mu odpowiedzi.
CZYTASZ
Vlad Palownik - Syn Diabła (One Shot)
Historical FictionMoja praca rzuciła mnie do odległej Transylwanii, a dokładniej do zamku Poenari, gdzie mam przeprowadzić kolejny wywiad. Mężczyzna z którym mam się spotkać podaje się za Włada III Palownika, czyli Hrabiego Drakulę. Nie biorę go na poważnie, tak samo...