Rozdział 1

713 29 13
                                    

— Natychmiast polecisz do Nowego Jorku. Będziesz dostarczała nam informacji o działaniach SSR — powiedział zimno wysoki, blondwłosy mężczyzna.

— Rozumiem, że akta amerykańskich agentów, które dzisiaj zostały mi dostarczone, nie leżą teraz tutaj bez powodu — odparła kobieta.

— Margaret Carter, Howard Stark i wiele innych osób, ściśle współpracuje z SSR. Nie mamy wiele informacji na temat działalności tej organizacji. Ach, Wellington! — zawołał za nią mężczyzna.

— Tak?

-— Masz dwanaście godzin na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Spotkamy się jeszcze dzisiaj w tym budynku. Stąd helikopterem dostaniesz się na prywatne lotnisko MI6. Będziesz poproszona o pokazanie karty, którą masz w teczce z aktami.

— Dziękuję, do widzenia — kobieta odwróciła się i bezszelestnie wyszła z pomieszczenia.

* * *

— Witam, panno Wellington — przed wysoką brunetką stanęła starsza, wyniosła kobieta.

— Dzień dobry, mada... pani Griffith — zacięła się kobieta nie znając zwrotów używanych w Stanach. Po chwili otrząsnęła się i podała rękę staruszce.

Ta delikatnie ujęła jej palce, jakby mierził ją dotyk kobiety.

— Twój pokój jest... halo?

— A, tak, przepraszam, zamyśliłam się.

— W każdym razie, proszę, oto klucz — to mówiąc staruszka wręczyła brunetce klucz.

— Dziękuję.

Kobieta pożegnała się i weszła na schody. Po niecałej minucie doszła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi i zmęczona rzuciła się na łóżko. Po chwili, nie przebierając się, zasnęła.

~~~

Victoria Wellington nienawidziła wstawać wcześnie. Jednakże o szóstej trzydzieści w tym koszmarnym miejscu kazano wszystkim kobietom schodzić na śniadanie. Z trudem zwlekła się z łóżka i wykonała poranną toaletę. Kiedy zamierzała wychodzić do jej drzwi ktoś nieśmiało zapukał.

— Proszę! — powiedziała kobieta, wzmagając swoją czujność.

— Słyszałam, że jesteś tu nowa! — do pokoju weszła wesoła blondynka —Jestem Angie, mieszkam tuż obok ciebie. To znaczy, obok ciebie mieszka Peggy, a ja mieszkam obok Peggy, więc możemy uznać, że jesteśmy sąsiadkami — powiedziała na jednym wydechu.

— Victoria Wellington — przywitała się z uśmiechem. Dziewczyna prawie wzbudziła jej sympatię. Gdyby nie nuta fałszu w jej głosie. Trudno rozpoznawalna, ale dla wprawionego agenta nie byłoby wyzwaniem wykrycie jej.

— Zejdziesz na śniadanie? Bo jak nie to madame Griffith...

— Możemy nazywać ją "madame"? — zdziwiła się brunetka. Nie znała Stanów dobrze. Gardziła Amerykanami za ich prostolinijność. Wszyscy jakich w życiu spotkała, a było ich naprawdę wielu, okazali się być ludźmi bez klasy i manier. Zdecydowanie wolała Brytyjczyków. Byli o wiele cichsi i spokojniejsi. Amerykanie z kolei więcej mówią, niż robią.

— Oczywiście, a jak do niej się zwróciłaś? — odparła zaskoczona Angie.

— Per pani. Wybacz, nie orientuję się zbytnio.

— Oj, widać, że nie jesteś stąd.

Ot kolejny przykład prostoty Amerykanów. Anglik nigdy by nie sformułował zdania w ten sposób. W Anglii jego słowa zostałyby już odebrane jako próbę podważenia autorytetu.

MiliarderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz