XVI

244 26 1
                                    

Rael

Wycieńczony leżałem na małej desce i zastanawiałem się czy uda mi się w ogóle dotrzeć na jakiś suchy ląd. (...) Przypomniałem sobie jak poprosiłem Iana, żeby mnie odnalazł bez względu na wszystko. Czy to w ogóle możliwe? Widząc jego twarz kiedy próbował ze wszystkich sił do mnie dotrzeć, gdy użył mocy, której nawet nie potrafi kontrolować, odczuwałem ulgę, że może wszystko będzie dobrze i mi pomoże. Jednak to moja wina. Jestem tak słaby, że nawet nie miałem siły na niego poczekać. Jestem tak bardzo słaby.

Poczułem zimne kropelki wody spływające z mojego policzka. Nogi jak i ręce nie chciały się poruszyć choć by na milimetr. Uspokój się. Przeżyłeś burzę na oceanie, więc poradzisz sobie z tym. Wróciłem myślami do chwili sprzed całej tej sytuacji. Nie mogę uwierzyć, że byłem tak blisko Iana, który niczym się nie przejmując, spoglądał na mnie z tak wielką troską. Zawsze mnie wspierał, a sama jego obecność podnosiła mnie na duchu. To jak mnie wtedy dotknął, jego ciepła skóra i ten przyjemny zapach, sprawiły, że nie mogłem oderwać od niego wzroku. Zdziwiłem się, kiedy delikatnie wplótł rękę w moje długie włosy, musnął policzek i przesunął kciukiem po dolnej wardze. Nie mogłem uwierzyć temu, co się działo. Poczułem jak paliła mnie cała twarz i chciałem się odwrócić, jednak on położył swoją dłoń na mój drugi policzek i nasze oczy ponownie się spotkały. Kochałem te jego dwa szmaragdy, które tak pięknie mieniły się w blasku księżyca. Mogę nawet skusić się o stwierdzeni, że powalały mnie z nóg.

Te miłe wspomnienia sprawiły, że stawało mi się coraz cieplej i mogłem poruszać dłońmi oraz stopami. Przewróciłem się na bok i spojrzałem na uderzającą o brzeg wodę. Na tle białej scenerii widok ten zdawał się być trochę zabawny. Dopiero po jakichś kilkudziesięciu minutach udało mi się wstać na równe nogi. Otrzepałem się ze śniegu i rozejrzałem po okolicy. Woda, drzewa, śnieg, pustka. Gdzie ja do cholery jestem?  Załamałem ręce i podrapałem się po głowie, przez co opadły mi na czoło białe kosmyki włosów. Zaraz, zaraz. Białe?! Podbiegłem do brzegu i spojrzałem na swoje odbicie.

-Kurwa!- przekląłem na głos, zdenerwowany tym, że z moich długich czarnych włosów, zrobiły się długie białe- Nienawidzę tego koloru. Muszę coś z nimi zrobić, bo zaraz je sobie wyrwę.

Przyglądając się swojemu odbiciu, usłyszałem jakiś szelest. Odwróciłem się i ciekawy wstałem, aby podejść w stronę, z której coś szeleściło. Znajdowałem się już kilka metrów, kiedy...

- To on? Nie on? A może? Czy wreszcie go mam? Muszę go złapać, bo inaczej...

Nie mogłem uwierzyć, gdy moim oczom ukazał się wielki, futrzasty i biały, jeśli się nie mylę, gepard z czarnymi gdzieniegdzie plamami i długim ogonem. Jednak najbardziej zaskoczyły mnie jego niczym najczystszy ocean oczy, które przewiercały mnie na wylot.

Jak zaczarowany patrzyłem się na niego, nie mogąc ze strachu ruszyć choć by palcem. Oddychałem ciężko, przypominając sobie co chwila, że muszę złapać trochę powietrza. Zwierzę na przeciwko mnie na początku przyglądało mi się tak samo jak ja jemu. Niespodziewanie zaczęło iść w moją stronę coraz bliżej i bliżej i okrążać mnie dookoła tak, że czułem dotyk jego ogona, który uderzał o moje nogi. Był cholernie silny. Już po mnie- pomyślałem- Nigdy nie walczyłem ze zwierzęciem i to dwa razy większym ode mnie. Co ja mam teraz zrobić? W życiu nie zdążę uciec.

Nagle gepard ponownie ustał na przeciwko mnie. Zauważyłem, że tym razem pokazał kilka kłów. To zły znak, ha-ha-ha. Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić i mogłem jedynie czekać na śmierć albo cud z niebios, w co wątpiłem. Zamknąłem oczy obrazując sobie twarz osoby, którą pragnąłem najbardziej zobaczyć, a przede wszystkim powiedzieć jej, co czuję, zanim odejdę. Gdybym miał szansę... gdyby jednak była możliwość, żebym przeżył, to obiecuję, obiecuję, że mu powiem, tylko chcę żyć!

Kwiat Lilii (PORZUCONE NA CZAS NIEOKREŚLONY)Where stories live. Discover now