Rozdział 3

275 16 2
                                    

— Gdzie ona jest?! — wykrzyknął Dooley. — Daliście jej tak po prostu sobie pójść?!

— Ale szefie... to kobieta! Ona... ma swoje potrzeby. Wie szef... — powiedział jeden z agentów biorących udział w misji.

— Co mnie to obchodzi?! Mieliście ją traktować jak mężczyznę, do cholery! Była jedną z nas, powinna być na to przygotowana! Gdzie ona może być!? Wellington! Przyszłyście razem do pracy. Mieszkacie blisko siebie? Wiesz gdzie ona jest?!

— Nie mam pojęcia — skłamała Victoria.

— Dom madame Griffith — do gabinetu wszedł Jack Thompson trzymając w ręku akta.

— Świetnie — mruknął Dooley z przekąsem. — Wyślijcie tam zespół! Nie może wam się wymknąć! Sousa obstaw tylne wejście. Black i Greenberg obstawcie drzwi frontowe. Thompson, Ward, Smith, Wood. Wy wejdziecie do środka. I jeszcze — mężczyzna rozejrzał się po biurze. — Wellington. Ty też wejdziesz do środka. A nawet już tam będziesz. Wywabisz Carter z pokoju. A potem znikniesz. Nikt nie może cię zobaczyć. Zobaczymy się jutro.

— Tak jest — odparli wszyscy wymienieni.

Łącznie z Victorią, której przyszło wykonywać najgorsze zadanie. Mimo, że kobieta nie przepadała za Peggy ani Howardem, musiała ich w pewien sposób zdradzić. Jednak w jej głowie rodził się pewien pomysł...

***

Victoria skierowała się na piętro. Cicho zapukała do drzwi Peggy, modląc się o to, żeby kobiety nie było w domu.

— Kto tam? — ku rozpaczy brunetki rozległo się wołanie. Niestety, Carter była w domu.

— Victoria Wellington. Peggy otwórz to ważne — wyszeptała nerwowo brunetka rozglądając się wkoło.

Po chwili kobieta wpuściła ją do środka.

— Musisz uciekać! Oni już tu są! — cicho wykrzyknęła brunetka.

— SSR? Tak szybko? — zapytała Carter.

— Tak, nie masz zbyt wiele czasu, zaraz tu będą.

— Ale ty... — zaczęła nerwowo Peggy i rozejrzała się wokół.

— Pracuję dla MI6. Wiem, że starasz się udowodnić niewinność Howarda. Uwierz mi, proszę. Nie chcę, żeby cię złapali — powiedziała Victoria. Nie obawiała się, że Carter wyda ją przed SSR. Ponadto MI6 było neutralne, a Wellington miała wolną rękę w działaniach. Liczyły się informacje, a nie droga do ich pozyskania.

Oszołomiona Peggy przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Nagle na korytarzu rozległy się kroki.

— Już! — krzyknęła Victoria i zamknęła drzwi. Niecałą sekundę później Carter przekręciła klucz i wyrzuciła go przez okno. Otwarte na oścież okno...

Victoria w tym czasie szybko weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi.

Nie była jednak sama.

— Dzień dobry — przywitał się grzecznie mężczyzna siedzący na krześle.

— Kim... kim ty jesteś? — zapytała niepewnie Victoria odbezpieczając broń, schowaną uprzednio za pasem.

— My się znamy — tajemniczy mężczyzna podniósł się powoli. Blask słońca padł na jego twarz.

— Pan Stark? — spytała zdziwiona, opuszczając broń. Czy naprawdę musiał włamywać się do jej pokoju, akurat gdy agenci SSR byli rozproszeni w promilu pięciu mil od domu madame Griffith?

— Jeszcze nigdy kobieta nie celowała we mnie z broni. A celowały z pięści, otwartej ręki, buta na obcasie, jedna nawet groziła mi szminką i pilnikiem — zaśmiał się brunet.

— Ale jak ty tu wszedłeś? — spytała skonfundowana kobieta, całkowicie opuszczając broń, lecz jej nie chowając.

— Przez drzwi. Ale to nieważne. Musisz mi pomóc.

— W czym? — zapytała kobieta, wpatrując się w czekoladowe oczy mężczyzny.

— Zabiłaś kiedyś kogoś? — zapytał prosto z mostu.

— Co to za pytanie? - spytała Victoria. Lekko się skrzywiła. Ponownie porównała Amerykanina do Brytyjczyka. Rzecz jasna wiadomo, kto by nie zadał takiego pytania, a kto by to bezpardonowo zrobił. Kobieta skarciła się w myślach. Zdecydowanie musiała przestać dokonywać takich porównań — jeszcze chwila i zwariuje.

— Normalne — odparł brunet z lekkim uśmiechem.

— Tak... Ale w obronie mojej... mojej... Musiałeś pytać? — kobieta gwałtownie szarpnęła głową na bok i odwróciła się od mężczyzny. Podeszła szybkim krokiem do okna i wpatrzyła się w niebo.

— Co ci jest? Ehh... Nigdy nie zrozumiem kobiet. Victoria, co z tobą? — mężczyzna podszedł do niej i delikatnie objął.

— Maddie — wyszeptała kobieta bardziej do siebie, niż do bruneta.

— Co się stało z Maddie? — zapytał spokojnie siadając na sofie z Victorią.

Pogrążona w gwałtownie nawracających wspomnieniach kobieta, nawet nie zorientowała się, że mężczyzna poprowadził ją w stronę sofy i ułożył jej drobne ciało na swoich kolanach.

— W... w... Warszawie... Siedem lat temu. Byłyśmy na zwykłej wycieczce. Ale oni już tam byli. Czekali na nas. Na mnie. Wybrałyśmy hotel polecany przez taksówkarza. To był ogromny błąd. Weszłyśmy do naszych pokoi. Maddie weszła ze mną z ciekawości. Ale oni już tam czekali. Załatwiłam tamtego z tyłu, bo zaczął dusić moją przyjaciółkę. Strzeliłam mu w skroń z jego własnej broni. To działo się jednak zbyt szybko. Maddie upadła, a jeden z nich chciał strzelić mi w nogę. Chybił i... i... on... — z oczu Victorii poleciały łzy. Kobieta naprawdę chciała je pohamować, lecz wspomnienia przytłoczyły ją. Howard przytulił jej głowę do swojej piersi i otoczył ją ramionami szepcząc uspokajające słowa. — Zastrzeliłam wtedy dwóch. Tego, c... co dusił Madelaine i tego, który ją zabił. Reszta się wycofała — kobietą ponownie wstrząsnął szloch.

Nagle na korytarzu znów rozległy się odgłosy kroków. Tym razem nie były to ciężkie męskie, lecz ciche kobiece. Przez moment słychać było przyciszone głosy i parę sekund później krzyk kobiety i nawoływania agentów.

— To Carter! Nieprzytomna! Zemdlała? — zewsząd rozlegały się takie krzyki i pytania.

— Mają ją — powiedział Howard. — Jasna cholera! Jak opuszczą budynek musimy jakoś przejść do auta.

— Winda towarowa? — zaproponowała Victoria, dochodząc już do siebie. Starła ręką ślady łez z policzków.

— Może być. To jedyne wyjście. Nie będziesz płakać, jak Griffith cię wywali, bo spotkała cię w towarzystwie niezwykle przystojnego...

— Howard! Błagam cię, nie teraz!

W odpowiedzi mężczyzna cicho mruknął coś pod nosem.

Obydwoje wstali z sofy. Victoria podeszła do drzwi i delikatnie je uchyliła. To, co zobaczyła sprawiło, że dziewczyna zastygła w miejscu. Dottie Underwood nie przypominała miłej sąsiadki. Kobieta miała zacięty wyraz twarzy i niezdrowy, szaleńczy błysk w oku. W prawej dłoni trzymała pistolet. Zaklęła cicho i szybko ruszyła w stronę schodów. Po chwili zniknęła Victorii z oczu. Brunetka cicho wyszła na korytarz. Skinęła na stojącego za nią Starka i oboje wyszli z pokoju. Kobieta cicho zamknęła drzwi.

— Spotkamy się na dole — powiedziała Victoria zostawiając Starka samego na korytarzu.

***

MiliarderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz