To, co robiłaś z kwiatami było piękne.
Było niczym najwyższe podium sztuki, równe sławnym dziełom van Gogh'a lub Moneta. Przychodziłam do Twojej kwiaciarni co ranek, by tylko podrzucić ci kilka drobnych fiołków, które potem nieświadomie wplatałaś w misterne bukiety.
Ruchy twych sprawnych dłoni skupiały na sobie wzrok na tyle, że można było się w nie wpatrywać godzinami.O dziwo, moja kochana Liso Toft, nie byłaś znana w swoim fachu. Jednak ja ciebie zawsze doceniałam. Nie dostrzegałaś mnie, podczas gdy ja byłam zapatrzona w ciebie jak w obraz.
Pozwól, że przypomnę Ci nasze pierwsze spotkanie.
Byłam wtedy na wystawie florystycznej, a twoja kolekcja bukietów zaparła mi dech w piersi. Spytałam Cię, jakim cudem zwykły bukiet może wywrzeć w człowieku tyle uczuć. Odpowiedziałaś mi, że każdy kwiat ma swoje znaczenie, a swoje bukiety robisz z tych odpowiadających Twoim uczuciom.
W szczególności wpadła mi w oko wiązanka z fiołków. Takich samych jak te, które podrzucałam do Twojej kwiaciarni. Wszystko się teraz wyjaśnia, prawda? Fiołki - wyraz niewinnej miłości, szczęścia z posiadania ukochanej osoby. Tak, droga Liso Toft, zakochałam się w Tobie.Nie zdążyłam jeszcze wyjaśnić kilku kwestii. Zacznijmy od tej, dlaczego nagle zamiast urokliwych fiołków zaczęło przybywać Ci ponętnych żonkili.
Otóż me serce zostało oplecione grubymi korzeniami tej piekielnej rośliny. Rośliny obrazującej zazdrość i nieodwzajemnioną miłość. Kiedy zobaczyłam Cię z Nim, włókniste płatki podeszły mi do gardła i nie odchodzą do dziś. Liście żółtego zielska wypluwam w agoniach. Muskają moje zmęczone od konwulsji gardło, chcąc wyjść na światło dnia.
Gdy mijałam Twoją kwiaciarnię, widziałam bukiety słonecznych kwiatów w koszu na śmieci. Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że to moje podarunki. Nie chciałaś ich, jednak ja nie potrafiłam się ich pozbyć.Mimo, że miałam tą możliwość.
Proponowano mi wycięcie pasożytów, które zaczęły oplatać moje płuca, utrudniając umiejętność oddychania. Byłam gotowa przystać na propozycję, zanim usłyszałam cenę zabiegu. Było nią zapomnienie. O Naszym pierwszym spotkaniu, wszystkich ukradkowych rozmowach, o Twoich pięknych, habrowych oczach. Nie umiałam zdobyć się na taki ruch. Wolałam umrzeć z miłości, niż żyć bez niej.
Potem żonkile zaczęły oplatać moje kości, uniemożliwiając poruszanie się. Każda próba uniesienia nogi kończyła się krzykiem bólu i wypluciem zakrwawionych kwiatów. Miłość do Ciebie wyniszczała mnie od środka. Och, Liso Toft, gdybyś tylko mnie kochała...
Jednak nie możesz. Jesteś zaręczona z Nim. Kochasz Go, a ja nienawidzę siebie, bo miałam Ci to za złe. Obwiniałam Go, bo ośmielił się mi Cię odebrać. Nie rozumiałam wtedy, że tak naprawdę to wszystko moja wina - pozwoliłam dopuścić do swojego serca osobę, która nigdy nie obdarzy mnie uczuciem, jakim ja darzyłam ją.
Gdy dotarło do mnie, że nie ma ratunku, pogodziłam się ze zbliżającym się wielkimi krokami końcem. Wydrapywałam z gardła ostatnie, ubrudzone moją krwią i flegmą płatki, które potem niczym chory fanatyk suszyłam w słoiku, zadziwiając się ich pięknem. Bo widzisz, droga Liso Toft, ten szklany słoik symbolizował miłość do ciebie - gromadzoną, lecz bez ujścia; o słodkim zapachu zgniłych kwiatów. Tym samym zapachu, który teraz oblega gęsto mój pokój.
Nie mam nawet siły, żeby otworzyć okno, dać odetchnąć podrapanym płucom. Przy niemal każdym ruchu czuję jak płoną moje żyły, w które wbijają się ostre końcówki tych pięknych kwiatów. Gobelin z żółtych i zielonych włókien ozdobionych brunatnymi plamkami zdobi moją podłogę.
Pięknych i zabójczych kwiatów.Kochana, wiesz co przypomina mi moja krew? Twoje piękne usta, które nie raz chciałam ucałować, ale nie było mi to dane.
Gdybym wiedziała, że będzie to tak boleć, nie zakochałabym się w Twoich bladych, różanych palcach, Twoich hebanowych włosach, Twoich lekko trzepoczących przy wietrze powiekach. Nie oddałbym serca każdemu milimetrowi Twojego ciała.
Jednak teraz znoszę te udręki, robię to dla Ciebie. Dla Nas. W imię miłości. Tej miłości, która swym zwodniczym działaniem nie pozwoliła mi zaznać szczęścia.
Muskam delikatnie bukiet zrobiony z żonkili. Jeśli się o nie zadbało, umiały utrzymać się bardzo długo. Mym ciałem ponownie wstrząsnął ostry, chrapliwy kaszel, a z ust wypadł kolejny kwiat do kolekcji, razem z kilkalonastoma zakrwawionymi płatkami.
Były perfekcyjne.
Tak jak ty, gdy Cię poznałam.Dziwię się samej sobie. Umieram dla kogoś, kto nawet nie zwraca na mnie uwagi. Dla kogoś, kto kocha inną osobę. Dla kogoś, kogo nie byłam godna.
Ten kruchy niczym moje kości bukiet z suszonych kwiatów będzie położony na mym grobie, podlewany słonymi łzami innych osób. Osób, które kochały mnie bezgranicznie i bezinteresownie. Teraz jednak jeszcze leżę, bezbronna, w kałuży krwi, roślin i flegmy. Czuję się naga, bez jakiegokolwiek możliwości okrycia się, osłonięcia przed moją zgubą.
Najwyraźniej tak chciał los. Nieszczęśliwa strzała Kupidyna trafiła tylko jedną z Nas. Nie walczę z przeznaczeniem, od niego się nie ucieknie. Pewnie zapytasz czemu to robię. Niestety, Liso Toft, nigdy tego nie zrozumiesz.
Nie wiesz bowiem, czym jest nieszczęśliwa miłość, złamane serce, które teraz sczepiają kruche gałązki kwiatów.Ale ja i tak, i tak będę Cię kochać.
CZYTASZ
Florystka
Short Story‹«« Dziwię się samej sobie. Umieram dla kogoś, Kto nawet nie zwraca na mnie uwagi. Dla kogoś, kto kocha inną osobę. Dla kogoś, kogo nie byłam godna. »»› One Shot z tematyką LGBT, hanahaki i dużą ilością Angstu. Okładka to...