Mimo rozkazu ojca, Jonathan nie mógł się powstrzymać przed podglądaniem sceny rozgrywającej się w salonie. Zdawał sobie sprawę z tego, jak może się to dla niego skończyć, jednak chęć zobaczenia, jak jego matka cierpi była silniejsza.
Tak więc stał teraz za jednym z filarów w korytarzu i bacznie przyglądał się kłótni rodziców. Szybko jednak się rozczarował, gdyż ojciec nie postąpił tak, jak się tego spodziewał. Nie uderzył Jocelyn, nie zastosował żadnych rękoczynów. Zamiast tego zapytał:
– Dlaczego? Dlaczego mi to robisz, Jocelyn? – Jego głos był ostry, jednak było w nim coś, czego młody Morgenstern nie usłyszał ani razu przez całe swoje życie. Dało się wyczuć w nim ból i poczucie zdrady.
– Dlaczego? Ty się jeszcze pytasz dlaczego?! – Krzyczała jego matka. – To wszystko twoja wina! Zrobiłeś z mojego syna potwora i nie zamierzam pozwolić, by udało ci się to drugi raz! Ot, dlaczego!
– Co masz na myśli mówiąc "drugi raz"? - warknął mężczyzna.
– Jestem w ciąży, Valentine. – Kobieta wyglądała, jakby wypowiedzenie tych słów kosztowało ją sporo wysiłku. I mogło tak być. W końcu nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy takiemu psychopacie, jakim był Valentine. – I nie zamierzam dopuścić do tego, byś zabił i to dziecko.
– Przecież Jonathan żyje, do cholery!
– Mój syn umarł w chwili, gdy postanowiłeś podać mi krew demona. To nie jest nasze dziecko, Valentine. Ty go zabiłeś. A to... to po prostu nędzna imitacja tego, czym mógłby być gdyby nie ty i te twoje pieprzone eksperymenty!
Co za suka. Pomyślał Jonathan. Tu już nawet nie chodziło o to, że go nie kochała, chociaż powinna, tak jak każda matka kocha swoje dziecko. Tu chodzi o to, jak o nim mówiła. Jakby był co najmniej pieprzonym eidolonem. Zwykłym demonem. Owszem, Jonathan miał w sobie krew demona. Ale kto tu jest potworem? On, czy człowiek, który go takim uczynił? Większość demonów nie jest taka z wyboru. Zostały takie stworzone, a istoty, które tego dokonały powinny smażyć się w piekle.
– Przestań natychmiast! – Gniewny syk jego ojca przerwał mu rozmyślania. – Owszem, popełniłem błąd. Eksperyment się nie udał. Ale niezależnie od tego, czy tego chcesz, czy też nie, Jonathan jest twoim synem i nie możesz go od tak zostawić. Bo przecież właśnie to chciałaś uczynić, prawda kochanie? – Ostatnie słowo wypowiedział głosem ociekającym sarkazmem. – Chciałaś uciec przed problemem i udawać, że nigdy nie istniał. Przecież tak byłoby najłatwiej.
– Ja wcale nie... – zająknęła się Jocelyn.
Po wstydzie, który malował się na jej twarzy, wiedział, że taki właśnie był jej plan. Kłamała, gdy mówiła, że jego też chciała zabrać. Od początku troszczyła się tylko o siebie i o jej córkę. Przez chwilę ogarnęła go nienawiść tak wielka, że był pewien, że jeśli nadal przebywałby w swoim normalnym ciele, próbowałby zabić Jocelyn. Przez chwilę znienawidził też Clary, ale szybko się opanował. To nie jej wina. Ona jeszcze się nie narodziła. A jednak w innym czasie, odebrała mu wszystko...
– Masz rację – westchnęła w końcu. – Chciałam to zrobić. Chciałam uciec, bo boję się tego, czym stanie się Jonathan. Boję się tego, co zrobisz naszemu drugiemu dziecku.
– Jocelyn, kochanie. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Przysięgam na Anioła, że nigdy więcej nie będę w ten sposób eksperymentował.
Błędu. Błąd. Nazwał go błędem. Od zawsze wiedział, że ojciec nie był z niego zadowolony. Że zawsze wolał tego Chłopca Anioła. Jednak to... Nie mógł się doczekać chwili, gdy zabije swoich rodziców. A wcześniej doprowadzi do tego, że całe ich życie legnie w gruzach.
CZYTASZ
Miasto Cieni
FanfictionZastanawialiście się kiedyś, co by było gdyby Dary anioła zakończyłyby się inaczej? Gdyby Sebastian nie zginął i znalazł sposób na to, by cofnąć czas? Co jeśli Hesperos by nie zadziałał? No właśnie, co jeśli?... FRAGMENT: - Dlaczego? - Zapytała drżą...