Hehj hej :D Oto kolejny rozdział, mam nadzieję, że się spodoba.
Zapraszam do czytania.
Następnego dnia około 6:30, czyli już po pseudo śniadaniu i dawce leków wpadli do mnie rodzice. Marii ma dzisiaj otworzyć źródła.
-Victor jeszcze spał, Marii powiedziała żeby go nie budzić. – Powiedziała mama przytulając mnie lekko.
-Dobrze. Kazałem jej to powiedzieć. Ostatnio wyglądał jak chodząca śmierć. – Odpowiedziałem witając się z tatą.
-Jak się czujesz synku? – Spytała moja rodzicielka.
-Lepiej niż na to zasługuję. – Uśmiechnąłem się. Od dawna nie miałem tak dobrego humoru, mimo, że jestem w szpitalu.
-Może dzisiaj wieczorem wrócisz do domu? - Klasnęła w dłonie.
-Nie wiem. Miałem tu być do jutra, ale może. – Mam na to cichą nadzieję. Rozmawiałem z rodzicami. Rano mogłem wziąć prysznic i umyć zęby. To znacząco poprawiło mi humor. Po południu mam wizytę u dietetyka i mam mieć wyznaczone dawki insuliny. Mam też spotkanie z psychologiem, muszę porozmawiać sobie o świadomości życia z tą chorobą. Szczerze to dopóki Victor jest ze mną mogę żyć z każdym obciążeniem, każdym byle tylko on był ze mną. Około 8 mama i tata musieli wracać do domu. Mama solidnie potargała moje przydługie włosy, a tata zamknął w męskim uścisku. Mam wizję przynajmniej godziny wolnego czasu. Mam nadzieję, że Victor jeszcze śpi, niech śpi jak najdłużej. Wziąłem do ręki książkę, którą zostawiła mi Marii. Przetarłem okulary i zagłębiłem się w lekturze. Siora miała racje, dawno nie czytałem tak wciągającej opowieści. Powoli zaczynały boleć mnie oczy. Od uzależniającego ciągu literek oderwał mnie dźwięk otwieranych z impetem drzwi.
-Yuuri! Jak mogłeś kazać mnie nie obudzić?! – Usłyszałem krzyk pełen wyrzutu, a następnie poczułem jak wielka masa powala mnie na poduszkę.
-Victor?! – Pisnąłem zaskoczony. Kiedy tak mnie trzymał zerknąłem na zegar ścienny. Było grubo po 10. No to przynajmniej się wyspał. Nic nie mówiłem, do póki nie odsunął się ode mnie i nie mogłem zobaczyć jego twarzy. Wyglądał cudownie jak zawsze. Wypoczęty i pełny energii, uśmiechnąłem się.
-Jak mogłeś Yuuri?! Od 4 godzin mogłem tu być! – Mówił szczerze obrażony. Złapałem go za policzki i lekko pocałowałem.
-Dzień dobry Vitya. – Powiedziałem, a on chyba doznał zawieszenia systemu. – Znów wyglądasz jak bóstwo. – Dorzuciłem, czerwieniąc się i odwracając wzrok.
-Nie wiem jakie leki ci tu dają, ale podoba mi się ich działanie. – Uśmiechnął się wybaczając mi wszystko, a ja oczywiście spłonąłem jeszcze większym rumieńcem.
-Cieszę się, widzę, że czujesz się o wiele lepiej. – Powiedział głaszcząc mój policzek, który palił jak żywy ogień.
-Dobrze spałeś? – Zmieniłem temat.
-Właściwie nie spałem do końca spokojnie, bo miałem jakiś sen, czyli mogę cię ukarać w sposób, jaki wczoraj ci przedstawiłem. – Przełknąłem ślinę i schowałem się pod kołdrą. Chyba sobie ze mnie żartuje! Siwy zbok! – Yuuri!!! Idę po ciebie!- Mówił, a ja czułem jak dwoma palcami udaje, że stawia małe kroczki w stronę końca kołdry, żeby w końcu złapać za jej brzeg i mocno ją pociągnąć odsłaniając moją płonącą mordę. – Tu jesteś mój koteczku. – Uśmiechnął się uwodzicielsko. Boże chyba mam zawał... To już nie jestem prosiaczkiem? Wstrzymałem oddech, kiedy się nade mną pochylił. – Tęskniłem za tobą. – Szepnął. Trochę mnie to rozczuliło, ale niedane mi było długo o tym myśleć, bo w tym momencie poczułem jak mnie całuje. Powoli, niespiesznie, cholera nie umiem się mu opierać. Posłusznie rozchylam wargi i przyjmuję pieszczotę. Nie wiem jak coś takiego może wejść w rutynę. Nie całuję go już przecież pierwszy raz, a mimo to czuję dokładnie tak samo silne emocje i zażenowanie jak wtedy. Chowam twarz w dłoniach, kiedy się ode mnie odsunął. Nie chcę żeby patrzył na mój wielki, czerwony ryj. – Pokaż buzię kochanie.
CZYTASZ
Z pamiętnika Yuuriego i Victora
FanfictionYuuri i Victor spędzają lato w Hasetsu w domu rodziny Katsukich. Czy ich relacje rozwiną się w coś silniejszego, czy może coś się popsuje? Jaki wpływ na to będzie miała przeszłość Victora? A co jeśli któremuś z nich coś się stanie? Jak potoczą się i...