~ 1. Wilcza przyjaźń ~

305 21 6
                                    

~Mike~

Otwotrzyłem klatkę, dobrze znany mi wilk przywitał mnie z radością. Pewnie jeszcze mnie pamiętał. Wreszcie znalazłem mojego towarzysza, który pomógł mi uciec z tamtego bagna.

(Wolontariuszka): Nasz wilczek chyba pana polubił...

(Mike): Najwyraźniej. Trzeba coś jeszcze podpisać?

Dziewczyna kiwnęła przecząco i uśmiechnęła się w stronę wilka, a ten pomachał ogonem. Sprawiał wrażenie, jakby rozumiał wszystkie ich rozmowy.

(Mike): To, co staruszku? Idziemy do domu?

(Wolfie): Hau, hau! - szczęknął twierdziąco, merdajac ogonem.

(Mike): Lepiej bym tego nie ujął.

Park, Sam w białych adidasach, szaro-niebieskich dresach, czerwonej bluzie, białej koszuli z rysunkiem małego kociaka i słuchawkach na uszach, biegła wzdłóż ścieżki. Codzienny rutuał porannych biegów wychodził jej na dobre, stał się jej hobby i sposobem na oczyszczenie i zebranie myśli. Dookoła śpiew ptaków, lekki szum wiatru i wschód słońca, lubiła wpatrywać się, jak słońce pnie się w górę, rozpoczynając tym samym kolejny piękny dzień. Zawsze miała wrażenie, że patrzy jako pierwsza na to, jak słońce budzi wszystko do życia. Zawsze wyznaczała sobie jakiś dystans i po skończeniu biegów, jak zawsze przysiadała na ławce wsłuchując się w śpiew ptaków i obserwowała, jak park odżywa witając kolejny dzień. Sam wzięła głęboki wdech i z uwagą obserwowała, jak park tętni życiem. Pracę zaczynała około ósmej, więc miała jeszcze trochę czasu. Pracowała jako kelnerka w pobliskiej restauracji, która była swojego rodzaju kultem społecznym w małym miasteczku nieopodal Blackwood Pines w stanie Alberta. Restauracja była swego rodzaju wisienką na torcie, którym była pizzeria. Oba interesy prosperowały od lat. Jeszcze w latach pięćdziesiątych, stołowali się w nich górnicy czy pracownicy sanatorium znajdującym się do dziś na terenie Blackwood Pines.

(Sam): Na mnie już pora... Do jutra, Parky!

Parky to mała, rudziutka wiewiórka, która co dzień rano przychodziła do Sam, gdy ta przysiadywała na ławce. Sam polubiła ją tak bardzo, że nazwała ją właśnie tak.

Sam pobiegła do domu, miała niezbyt daleko, ledwie rzut beretem od parku. Otworzyła drzwi, weszła do mieszkania i poszła do sypialni. Otworzyła szafkę, wzięła białą, firmową koszulkę i czarną, cieńką kurtkę. Poprawiła wcześniej zrobiony makijaż, ubrała rolki i jak codziennie od około miesiąca, śmignęła na nich do pracy. Kilka minut później, była już na miejscu, lokal był niewielki, piętrowy budynek z drewnianym napisem ,,U Joey'a''. W środku było pełno stolików ładnie przyszykowanych eleganckim różowowawym obrusem, na środku świeczki, serwetki i wazon z pięknymi tulipanami. Lokal w środku był ustojony na coś w stylu drewnianego domku, przy barku był kominet, który zimno pracował pełną parą, aby ogrzać ten elegancki przybytek.

Na podwórku przed swoim domem, Mike bawił się z starym przyjacielem, którego w kóncu odnalazł. Szary wilczek pomógł mu wtedy uciec z sanatorium i spalić cały ten bajzel. Teraz są bezpieczni. Mike z wilkiem wszedł do domu, dom był niewielki, po rozstaniu z Jess musiał się wyprowadzić, bo był w jej mieszkaniu, stać go było tylko na mały skromniutki domek z ogródkiem. Mały salonik z widokiem na ogród, kanapą, stolikiem i małym kineskopowym telewizorem. Białe ściany dodawały wielkości tego pomieszczenia. Na stole miska z chipsami. Mike włączył telewizor i załączył pewną kasete. Na niej było widać małe dzieci bawiące się w śniegu, w tle było widać schronisko narciarskie.

(Mike): To nasza ekipa. Jak byliśmy mali... I... Hannah i Beth jeszcze żyły. - wskazuje na dwie małe blondynki rzucające się śnieżkami. - To Sam i Jess. Jak były małe ciągle ze sobą konkurowały we wszystkim. Masz szczęście, że nie widziałeś ich kłótni...

Mike zaczyna się śmiać i głaskać wilka. Oboje się siedzieli na kanapie wpatrując się w nagranie sprzed lat. Cały czas obserwował, co robiły Sam i Jess. Były one dwiema ważnymi kobietami w jego życiu. Sprawiły, że w jego życiu wiele się zmieniło. Czasami zastanawiał się, czy nie za wiele.

(Jess): Oddawaj to! Ja wygrałam!

(Sam): Nie, bo ja!

Poszedł do nich, tata Sam i skusił dziewczyny gorącym kubkiem czekolady i jakby za sprawą jakiegoś magicznego słowa przestały się kłócić. Mike zatrzymał nagranie.

(Mike): Ojciec Sam... To jemu pierwszemu powiedziałem wtedy, że podoba mi się Sam. Niestety, to była ostania rzecz, jaką mu powiedziałem. Zmarł jakieś trzy miesiące po nagraniu tego. Dobra, nie pora na smutki, opowiadaj jak cie znaleźli.

(Wolfie): Hau, hau!

Tymczasem...

Rudowłosa dziewczyna wraz z niebieskookim blondynem w okularach obierała ziemniaki, mając przy tym niezły ubaw. Chris robił głupie miny i łaskotał Ash po szyi. Całość wyglądała, jak głupawka małych dzieci.

(Ash): Chris, spóźnisz się do pracy!

(Chris): Praca nie zając...

(Ash): Kotek, mówię serio.

Chris spojrzał na zegarek.

(Chris): Dobra, chyba faktycznie muszę już iść.

Chris pocałował Ash, na pożegnanie i wyszedł. Ash obierała ziemniaki, zawsze wcześnie sobie wszystko szykowała, żeby mieć wszystko pod kontrolą. Była z grubsza poukładaną dziewczyną.

Lokal, Sam jeździła od stolika do stolika, przyjmując zamówienia, klienci lubili ją, zawsze potrafiła ich rozbawić, była miła. Każdy ją chwalił. Jako iż, w małym miasteczku lokal był popularny, Sam znało praktycznie całe miasto. Lubiła tę robotę. Kontakt z ludźmi, miała wszędzie niedaleko, obok był park, w którym przysiadała po pracy czy o wschodzie słońca podczas biegów...

Hejo!
Tak, to znowu ja!
Jak się podoba mały suprajsik?
Miałbyć w piątek, ale z przyczyn prywatnych nie zdążyłem.
Gwiazdeczki, komeczki i jedziemy dalej... ^^
Marcin ;)

Until Dawn IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz