>1<

46 5 0
                                    

Nie wszystkie dusze kończą swój żywot na Ziemi...

Kraina Dusz to miejsce głównie dla tych co samowolnie zakończyli swój żywot. Dostają oni jednak szansę od Najwyższego. Wykonując wyrok, mogą odpracować wszelkie błędy, w konsekwencji czego, mają możliwość ponownie wcielić się w rolę żyjącego człowieka.

* * *

- Ach - westchnął Mark, niedawno co dostawszy porządny łomot od tamtejszych łobuziaków wieku przedszkolnego, przynajmniej dla niego umysły tych istot były właśnie na takim a nie innym poziomie - Wykończą mnie te szczeniaki kiedyś. Niech znajdą sobie jakieś ciekawsze zajęcia, a nie tylko dokuczają tym mądrzejszym.

Podniósł rękę do góry, wyciągnął się niczym kot, by następnie usiąść koło przyjaciela. Ten siedział na podłodze z pociągniętymi na wysokość podbródka kolanami. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w Marka. Mimo, iż starał się utrzymać powagę, to jednak monologi przyjaciela od zawsze powodowały uśmiech na jego ustach.

- Nie przejmuj się nimi, Mark - odparł, kierując głowę w stronę tamtejszych łobuzów. - Prędzej czy później znudzi im się huliganowanie a zajmą się bardziej przydatnymi czynnościami.

- Prędzej mi doktor da awans niż te dzieci naprawdę zmądrzeją. - zwrócił się do przyjaciela krzyżując nogi. - Jackson, myślę, że powinniśmy wracać do roboty.

- Nie, obiecałem doktorowi, że załatwię mu na dzisiaj części.

- Jakie znowu części? - Mark jęknął z niezadowolenia.

- No wiesz, do projektu. - Jackson momentalnie ściszył ton, jakby bał się, że konsekwencje wynikające z braku tajności tej rozmowy będą potwornie złe.

Chłopacy, wróciwszy z tamtejszej miejscowej hurtowni starych części, pokierowali się w stronę laboratorium, gdzie mieli prowadzić doświadczenie zlecone przez doktora.

Mark nigdy nie pracował tam sam. Zawsze, bez wyjątku towarzyszył mu Jackson. A kim był dla niego Jackson? Otóż był on dla niego kimś, bez kogo nie wyobrażał sobie dnia. Nie ustępował mu na kroku, tak jak i w przypadku Jacksona pomagał mu we wszystkim.

Gdy Mark był w nieszczęsnym wieku tych znienawidzonych przez siebie dzieciaków z ulicy, nie zadawał się absolutnie z nikim. Działało to obustronnie. On nie zamierzał zadawać się z rówieśnikami, oni nie chcieli zadawać się z nim. Jakiekolwiek próby zwrócenia na siebie uwagi ze strony Marka kończyły się albo ignorancją, albo w najgorszym przypadku wyśmianiem. Traumatyczne przeżycia jakich zaznał, sprawiły, iż ten zamknął się w sobie całkowicie. Gdy był już w najgorszej fazie, jak to można nazwać, swojej choroby psychicznej, ograniczył kontakty nawet ze swoją rodziną do zera. Przez dłuższy czas nawet ani razu nie otworzył buzi by odezwać do jakiegokolwiek człowieka. Stał się po prostu istotą chorą psychicznie, cierpiącą na najgorsze schorzenie jakie tylko można sobie wyobrazić. Stał się zwyczajnie bezużytecznym śmieciem, który nawet nie potrafi o siebie zawalczyć.

Pewnego deszczowego dnia, gdy wszyscy chowali się przez ulewą w swoich domach, ten usiadł na krańcu pobliskiego mostu. Woda lała się z nieba bezlitośnie mocząc jego ubrania, lecz Mark nie zwracał uwagi na swój obecny stan. Gdy wpatrywał się w ujście rzeki znajdującej się centralnie pod nim, mimowolnie uśmiechał się. Nogi, które zwisały poza konstrukcję, zaczęły drżeć, a uśmiech z twarzy chłopca stopniowo zaczął schodzić. Ręce, na których podpierał się, ześliznęły się z podłoża. Niestety nie był to nieszczęśliwy wypadek. Chłopak uznał, iż przerwanie własnego żywota będzie dla niego niczym szczęśliwe zakończenie. Mark zginął w potoku rwącej rzeki, a słuch o nim zaginął. Po całym zdarzeniu, posłano go do miejsca, gdzie miał dostać jeszcze jedną szansę...

Soul's Land || MarkSonWhere stories live. Discover now