Ból nie jest lekiem 3

32 5 0
                                    

Minuty mijały jedna za drugą, a mrowienie powoli ustępowało. Zamknąłem oczy. Bum, bum, bum. Słuchałem bicia serca. Wydawało się niezatrzymywalne. Ten rytm był taki pewny... A przecież nieraz mało delikatnie Mojry* pokazywały mi jak łatwo można zginąć. Strata boli. Jak mówi pewne przysłowie: " Kiedy ci palą na ogniu przyjaciół czujesz płomienie na własnej skórze". Westchnąłem ciężko. Co ja wyprawiam? Hazel zabiłaby mnie gdyby się dowiedziała, a potem zeszła do podziemia i jeszcze raz zabiła. Hah. Dobrze mieć taką siostrę i dlatego nie chcę jej wciągać w moje problemy. Jakoś sobie z nimi poradzę albo wcześniej zabije mnie potwór. Jedno i to samo. W końcu skończę klęcząc przed tronem ojca. Ta świadomość pozwala mi wytrzymać. Chociaż odrobinę.

Usłyszałem skrzyp. Ktoś otworzył drzwi trzynastki. Poderwałem się gwałtownie i w miarę cicho sięgając automatycznie po miecz. Kroki w korytarzu. Klamka opadła. Przygotowałem się do ataku i... W wejściu stanął Will. Syn Apollina nie czekając na pozwolenie wyminął mnie i wparował do łazienki. Opuściłem miecz. Rękojeść wyślizgnęła się z mojej dłoni brzęcząc metalicznie o podłogę. Co teraz? Nie spłukałem dokładnie umywalki, żyletka też tam została. Rozejrzałem się gorączkowo szukając ucieczki lub czegoś innego co by pomogło. Nie miałem wiele czasu na planowanie. Blondyn wyszedł z pomieszczenia. W dłoni trzymał ostrożnie ostrze.

- Co to jest?- zapytał wskazując znikające szybko blizny na przedramionach.

- Will, ja...- cofnąłem się mimowolnie pod samo łóżko.

Nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy. Zawiodłem go. Ucisk w klatce piersiowej nie chciał zelżeć.

- Nico, dlaczego?- głos miał opanowany- Jeśli coś jest nie tak mogłeś do mnie przyjść. O co chodzi?

Starałem się sformułowaś w głowie jedno logiczne, nie brzmiące całkowicie żałośnie zdanie. Bez skutku.

Czemu nie przyszedłem?
Nie zrozumiałby albo... Bałem się, że mnie wyśmieje no i... Nie wiedziałem co sobie pomyśli jak opowiem o koszmarach...

- A co Cię to obchodzi?!- warknąłem.

Drgnął. Widziałem jak napina i rozluźnia mięśnie.

- Jestem lekarzem. Nie mogę patrzeć obojętnie na takie zachowanie. Robisz sobie krzywdę.- mówił spokojnie ważąc każde słowo.

Zakotłowałem się w sobie. Ten jego ton, mina, ten wkurzający spokój i opanowanie.

- Odwal się od mojego życia! Nie twój interes co robię i kiedy!- wrzasnąłem najgłośniej jak mogłem- Nic o mnie nie wiesz! Ciągle tylko mówisz co mogę, a czego nie! Mam tego dość! Mógłbyś choć raz przestać traktować mnie jak dziecko?!

Dyszałem i zaciskałem spazmatycznie pięści. Usilnie patrzyłem na podłogę. Bose stopy ostro kontrastowały z kolorem paneli.

- Nico, ja...

- Nic już nie mów. Wystarczy.- przerwałem mu. Nie chciałem wyjaśnień, ani tłumaczeń. Miałem wrażenie, że gdyby mnie przeprosił złość uleciałaby w niepamięć. Przerażające było jaki miał na mnie wpływ.

- Nie chcę Cię kontrolować.- powiedział po chwili- Ale nie mogę patrzeć jak cierpisz. Jestem twoim przyjacielem. Pozwól mi pomóc.

Nie byłem w stanie wytrzymać ani chwili dłużej. Słowa chłopaka działały na mnie jak wiadra lodowatej wody- z każdym kolejnym czułem się gorzej.

- Wyjdź.- rozkazałem zachrypniętym głosem.

- Nico...

- Wynocha!- krzyknąłem podnosząc wzrok.

Nie wiem kiedy po moich policzkach pociekły łzy. Starałem się je otrzeć, ale na miejsce startych napływały nowe. To było takie poniżające. Nie chciałem przy nim płakać, okazywać słabości. Patrzyłem w niebieskie oczy Will'a. Ich odcień różnił się od tych Percy'ego. Syn boga mórz miał tęczówki koloru, no, morza. Za to te blondyna przypominały bezchmurne niebo. Niebo, które przeszywało mnie na wylot.

Postąpił krok, ale nie wyszedł. Zamiast tego dotknął ciepłą dłonią mój policzek. Zadrżałem. Przez chwilę nie wiedziałem co zrobić. Nie miałem jak się cofnąć, ani odsunąć.

- Will...- brzmiałem niepewnie i tak też się czułem. Jego dotyk mnie... Uspokoił? Może trochę. Bardziej... Zszokował?

Moje myśli pędziły jak oszalałe bez konkretnego celu. Czułem jakby miliardy szkieletowych motyli urządzały sobie imprezę w moich wnętrznościach zupełnie jak za pierwszym naszym spotkaniem.

Zbliżył się jeszcze krok. Dzieliło nas zaledwie dwadzieścia, może trzydzieści centymetrów. Przełknąłem cicho ślinę. Słone krople powodowały, że widziałem niewyraźnie. Zaczynałem się bać. Tylko czego?

- Nico... O co chodzi? Czemu to robisz?- spytał miękko.

- Ja... Ja...- moim ciałem wstrząsnął szloch.

To było głupie i żałosne. Nigdy nie pozwalałem sobie na łzy. Ostatni raz płakałem po śmierci siostry. Później ani razu. Odkąd Bianka umarła robiłem wszystko by stać się silnym. Dość potężnym by przeżyć i ochronić tych, na których mi zależy. Przez lata nie dopuszczałem myśli, że mam kogokolwiek, a potem... Wydawało się, że już po wszystkim, że wreszcie będzie dobrze. Znalazłem przyjaciół, a przynajmniej osoby, które były najbliższe tego miana, ale to nie byłby żywot herosa gdyby nie komplikacje. Zawsze musiało być to coś co wszystko utrudni.

- To... To nie tak jak myślisz...- pozwoliłem by czarne kosmyki zasłoniły oczy. Nie odzywał się więc z trudem kontynuowałem.- Mam... Koszmary i... Są tam... Hazel... I Bianka też... Wszyscy z Argo II... Ty też tam jesteś... Wi-widzę jak... Jak umierają... A-a ja... Nie mogę nic zrobić i-i potem jesteś ty i... Mówisz, że mnie nienawidzisz, a potem...- głos uwiązł mi w gardle.

Byłem pewny, że... Nie, niczego nie byłem pewny!

Zakręciło mi się w głowie. Zamrugałem gwałtownie by odpędzić mroczki. Zachwiałem się i upadłem wprost w ramiona Will'a.

* takie trzy zasuszone staruszki przędzące ludzki los (dosłownie)

Archowum |ᴏʀɪɢɪɴᴀʟ sᴛᴏʀɪᴇs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz