ROZDZIAŁ XV

127 6 1
                                    

______________

PEETA

______________


          Chciałem przyjrzeć się jej twarzy dokładniej, ale zdążyłem jedynie posłać jej szczery uśmiech. Odwróciła się. Automatycznie idę za nią. Jest zła? Nie powinienem się dziwić, przecież... 

          Czuję świst powietrza nad uchem, gwałtownie się obracam i uderzam trybuta w twarz. Pcham go na drzewo, biję go po twarzy aż nie leci z niej krew. On również mnie bije, ale nic nie czuje. W końcu traci przytomność i zsuwa się po pniu na ziemię. Nie, chwila. Nie o tym była mowa. Gdzie jest Sophie? 

          Zostawiam dwoje dogorywających trybutów i wbiegam na polanę. Została sama z Jeremy'm. Jest tylko jeden powód, dla którego nie ruszają się z miejsca. 

          — Sophie, musimy iść... — mówię cicho i natychmiast tego żałuję. 

          Gdybym ja mógł mieć ostatnie chwile ze swoim przyjacielem i jakiś dupek starałby mi się je zabrać, zabiłbym go razem z nim. Postanowiłem dać im trochę prywatności i zatrzymałem się przy progu polany, patrząc się w dal. Starałem się skupić na czymś innym, ale moje myśli krążyły tylko wokół umierającego Jeremy'ego. Czy się boi? Czy bardzo cierpi? Po prostu straci przytomność? I co potem? Obudzi się gdzieś indziej, czy stanie się nicością? Chciałem wierzyć, że jest coś oprócz tego, ale gdyby było, i gdyby ktoś tym rządził, nie pozwoliłby, żeby doszło do Igrzysk Śmierci. 

          Myślę, przy Rogu Obfitości zginął też Sheldon. Nie zdążył nawet do niego dobiec. Potknął się kilka razy i upadł.  Za czwartym razem już się nie podniósł, a cegłówka otworzyła mu głowę, rozpryskując krew na wszystkie strony. Sophie była odważna, że była z Jeremym w ostatnich chwilach. Prawda, ja zostałem tego pozbawiony, ale gdybym miał szansę powiedzieć mu coś zanim nim by zasnął na zawsze, nie powiedziałbym nic, przytłoczony ważnością tych słów.

          Wzdrygam się, gdy słyszę wystrzał. Ostrożnie podnoszę spojrzenie, na postacie siedzące przy Rogu Obfitości. Stąd widzę lśniące łzy spływające po jej twarzy. 

          — Nie mogliśmy go uratować.

          Marszczę z bólem brwi i nie mówię nic więcej, choć moje myśli krzyczą jakie to jest nie sprawiedliwe, okrutne i straszne. Nie mówię jej tego, bo przecież wie. Znowu pojawia się zegar. Komentator mówi o samozniszczeniu Rogu. Nie rozumiem dlaczego mieliby to robić, i wymyślam różne teorie i obelgi, gdy Sophie nie rusza się z miejsca. 

          Minuta trzydzieści. Minuta dwadzieścia. Minuta piętnaście. Nie mogę się ruszyć. Patrzę się tylko na nieustannie zmieniające się cyferki i na dziewczynę, która zdecydowała się im poddać.

          Chyba tabletka przestała działać. Nie mam nagle siły w nogach. Chcę upaść, ale paraliż trzyma mnie na tyle, że nie mogę tego zrobić. Unoszę wzrok, gdy wypowiada ostatnie zdanie.

          — Nie, to Ty nie miałaś robić nic głupiego! — krzyczę, wymachując rękami. 

          Jestem wściekły. Mam wrażenie, że ziemia się trzęsie od mojego tupania. Nie może tak po prostu tutaj umrzeć. Po co łapałem ją z przepaści, po co ona wyciągała mnie z jaskini, dlaczego zabiła Naomi, dlaczego zabiłem pumę, dlaczego tutaj przyszedłem? Ona miała wygrać. 

          Niepotrzebnie jej to wszystko krzyczę, nawet nie dochodzą do mnie słowa jakie wypowiadam, czuję tylko łzy bezsilności w ustach, które mieszają się z krwią. 

❝PIONKI❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz