- Mój mały Bradley dorasta!- ucieszyła sie moja mama.
Prawdę mówiąc, moi rodzice zawsze traktowali Simpsona jak swojego własnego, jedynego syna. Wsród dwóch córek można było zwariować i to właśnie był powód, dla którego mój tata przy każdej możliwej okazji zaciągał Bradleya do "męskiej roboty" i chodził na wszytkie jego mecze. Nie może też zaprzeczyć, że w jego rodzinie było inaczej. Wiele razy jego matka próbowała nauczyć mnie gotować, bo trzeba przyznać - wychodziło jej to prawie tak doskonale jak Evansowi.
Nasze rodziny były ze sobą na tyle zżyte, że praktycznie każde święta obchodziliśmy razem.- Nie wiesz w co się pakujesz, chłopie.- westchnął mój ojciec.- Przez pierwszy rok jest cód, miód, malina, a potem sprzątaj, gotuj i jeszcze dzieckiem się zajmij. Te kobiety nas kiedyś wykończą.- zaśmiał się, a ja probowałam wyobrazić sobie Bradleya sprzątającego dom.
- Chcesz coś jeszcze dodać Henrick?!- pogroziła palcem moja mama.
- Chyba trochę przesadzasz. Masz najlepszą żone, na świecie. No i najlepsze córki.- mówiąc to, Simpson mrugnął do Scarlett, na co niemal od razu się zarumieniła.
- Może trochę. W każdym bądź razie.- tym razem mój ojczulek zwrócił się do Alice.- witamy w rodzinie, moja droga.Podczas gdy mój ojciec z uśmiechem wypowiadał te słowa, ja mało co nie udusiłam się kurczakiem w pomarańczach.
W co jeszcze ta ścierka się wtrąci?! Zabrała mi przyjaciela, brata i osobę, którą kocham, a teraz jeszcze rodziców?! Dlaczego oni nie widzą tego zła, które w niej czycha?! Przeciż ta Alice to czyste wcielenie szatana! Apokalipsa, która niszczy wszytko co spotka na swojej drodze. To Nefthis*, która przyszła tu po to, by zbudzić do życia martwych i dać im jeszcze większe cierpienie.
Gdy tylko Bradley wraz ze swoją idealną narzeczoną wyszli, moja mama zaczęła sprzątać naczynia.
- Zostaw to, mamo. Ja i Scarlett posprzątamy.- powiedziałam i zaczęłam wynosić talerze do kuchni.
- Macie zmywarkę, prawda?- spytała z uśmiechem moja siostra, a ja tylko spojrzałam na nią znacząco.- Wiedziałam, że nigdy nie wzięłabyś się za sprzątanie z własnej woli.
Miała rację. Nie chodzi o to, że byłam niewiadomo jak leniwa, ale sprzątanie było dla mnie jak najgorszy koszmar, który spędzał sen z powiek.
Włączyłyśmy pełną już zmywarkę, a resztę jedzenia włożyłyśmy do lodówki.
Chwile siedziałyśmy w całkowitej ciszy, przyglądając się sobie.
Moja mała, brunetka, z ogromem loczków na głowie, wyrosła na piękną, młodą dziewczynę. Teraz jej włosy nie sięgały,tak jak zawsze, do ramion, a swobodnie spadały na biust. Szare, dotąd radosne oczy, straciły swój dawny blask, prawdopodobnie na skutek wielu zranień.
Mały, szczupły nosek, delikatne usta i kilka piegów, dodawały jej uroku i sprawiały, że nadal chciałam wierzyć, że to moja maleńka siostra. Niestety tak nie było.Żałowałam, cholernie żałowałam, że nie było mnie przy niej, gdy przeżywała pierwsze zakochanie, że nie poznałam jej pierwszego chłopaka, że nie było mnie, gdy cierpiała po pierwszym zerwaniu. W prawdzie miałyśmy kontakt przez internet, ale to nie było to samo.
- Phoebe, Scarlett.- zaczął mój ojciec.- Będziemy się już zbierać. W końcu nie chcemy jechać w środku nocy.
- Nie zostaniecie na noc? Tristan będzie u swojej dziewczyny, więc...- tłumaczyłam, lecz tata mi przerwał.
- Phoe, masz jutro pracę, a Sky szkołe. Naprawdę nie możemy.- powiedział ze smutnym uśmiechem, poczym podszedł i pocałował mnie w czoło.
Odprowadziłam rodzinę do srebrego Mercedesa taty i się z nimi pożegnałam.
- Pozdrów chłopaków.- powiedziała Skarlett, przytulając mnie.
- Pozdrów Bena.- wyszeptałam, nawiązując do jej chłopaka, na co dziewczyna się speszyła.
- Trzymaj się, Phoebe.- powiedział tata, gdy ja przytulałam mame.
- Kocham was!- krzyknęłam, gdy odjeżdżali.
Weszłam do domu i oparłam się o ścianę. Poszłam do kuchni i nalałam w szklankę soku, który potem zaniosłam do sypialni.
Zmyłam makijaż i ubrałam bluzkę oversize z logiem Arctic Monkeys.Była 19:43, a ja wykończona dzisiejszym dniem, odpłynęłam do krainy Morfeusza mając nadzieję, że choć tam znajdę spokój.
Moje oczekiwania jednak były próżne, gdzyż kilka godzin później, obudził mnie telefon.
- Tak? - powiedziałam zaspana do telefonu, lecz on nadal dzwonił. - Czego do cholery?!-powiedziałam, odbierając telefon.
- Phoebe... Jestem... Gdzieś.- usłyszałam w telefonie głos Simpsona.
- Bradley, ty piłeś?- spytałam, lecz odpowiedział mi, tylko śmiech bruneta.- Brad to nie jest śmieszne! Rozejrzyj się, co widzisz? - pytałam ubierając się, co swoją drogą było strasznie trudne, zważywszy na to, że w jednej ręce trzymałam telefon.
- Nooo... Taki wielgaśny neon. Z napisem... B-L-U-E H-E-L-L.-mówił, a ja już wiedziałam gdzie jest. Blue Hell było nazwą jednego z tutejszych pubów, do których chłopcy często jeździli.- Cześć chłopcy! -wykrzyknął nagle.- Mamo, oni pokazali mi palec!
- Bradley nie ruszaj się, już po ciebie jadę!- mówiąc to, zakładałam buty.
Rozłączyłam się i wsiadłam do mojej czarnej Skôdy. Nie zwracając uwagi na przepisy, najszybciej na mogłam, jechałam do pubu, przy którym był Bradley. Nie mogłam zrozumieć, jak można być tak nie odpowiedzialnym, żeby doprowadzić się do takiego stanu!
Zaparkowałam samochód, po czym z niego wysiadłam.
-Bradley?!- krzyknęłam, na co odpowiedziało mi głośne "tutaj".- Chodź, jedziemy do domu.- powiedziałam łapiąc bruneta za rękę.
- Pod jednym warunkiem, mamo.- powiedział, wykrzywiając usta w dziubek.
- Nie ma żadnych warunków.- warknęłam, ciągnąc go za rękę.
Byłam wściekła. Nie za to, że poraz kolejny obudził mnie w środku nocy, ale za to, że doprowadził siebiebdo takiego stanu.
Dlaczego on to sobie robił?- Pomóc ci?- obok mnie pojawiło się nagle dwóch ochraniarzy z klubu.
- Moglibyście?- poprosiłam.- Do tej Skôdy.-wskazałam na samochód, a chłopcy niemal się przy tym nie wysyłając, zabrali Simpsona do samochodu. - Dziękuję.-powiedziałam po czym wsiadłam do samochodu i odjechałam.
- Phoebe... Alice nie może mnie takiego zobaczyć.- wyprosił.
- Masz szczęście, że mam wolny dom, Simpson.- westchnęłam.
- Jesteś na mnie zła?- spytał, a ja mogłam przysiąźć, że marszczy brwi i robi tą słynną minę, w której wygląda jak bezbronny niedźwiadek.- Phoebe, a wiesz o jaki warunek mi chodziło? Zostaniesz ze mną prawda?-pytał, a ja całkowicie nie wiedziałam o co chodzi.
- O czym ty mówisz?- spytałam, odwracając się do niego.
- O niczym.- zaśmiał się. Cały Bradley.
Gdy dojechaliśmy do domu, pomogłam Simpsonowi wejść do środka i zaprowadziłam go do pokoju gościnnego.
- Dobranoc. - powiedziałam, gasząc światło w pokoju, po czym poszłam do swojej sypialni.
Położyłam się na łóżku patrząc bez celu w zapaloną lampę, gdy któś wszedł do mojego pokoju.
- Ja muszę znać odpowiedź.- powiedział opierając się o futrynę drzwi.
Dopiero w normalnym świetle zauważyłam w jakim jest stanie. Jego oczy były podkrążone, włosy potargane.
- Ja naprawdę się dla ciebie zmienie.- wydukał.
Puścił się futryny i zrobił krok w moim kierunku. Pierwszy, drugi, trzeci.
- Boże, Bradley!- krzyknęłam widząc, jak chłopak upada na ziemie.
- Zostań przy mnie.
CZYTASZ
Are you in friendzone? || Bradley Simpson
Fiksi PenggemarTo historia o przyjaźni i friendzonie tak głębokim, że nie można ujrzeć jego wszytkich stron. Phoebe i Bradley znają się od piaskownicy. Cały czas byli nierozłączni i nie zmieniło się to nawet gdy weszli w dorosłe życie. Mogło by się wydawać, że to...