3.2

47 11 2
                                    

Podążanie brzegiem wartkiego strumienia okazało się wcale trudnym zadaniem. Falujące łany traw upstrzone rozłożystymi drzewami powoli przeistaczały się w prawdziwy las. Nim się obejrzeli, znaleźli się w puszczy, wilgotnej, dusznej i tajemniczej.

Ciemne pnie drzew wyrastając z bujnego poszycia przypominały szare, gładkie kolumny. Ich rozłożyste korony piętrzyły się ponad głowami podróżnych niemal całkowicie przysłaniając niebo. Na dno lasu, porośnięte wysokimi paprociami, docierało niewiele światła. Panował wilgotny półmrok, w słabym blasku, ledwo można było dostrzec powalone pnie drzew, które porastała roślinność. Na próchniczym podłożu kwitły pyszne w swych kolorach kwiaty, o płatkach wielkich jak dłoń. Z drzew zwieszały się liany, na nich czasem dostrzegali małe, kudłate małpki o giętkich ogonach i wyłupiastych oczach. Czasem gdzieś wysoko, ponad ich głowami przeleciał cudacznie kolorowy ptak, jego skrzydła lśniły pastelową czerwienią, żółcią i błękitem.

Strumień płynął najpierw płytkim jarem, potem jego brzegi zaczęły się podnosić. W końcu napotkali znaczącą przeszkodę. Niczym naturalny mur, kamienny uskok w poprzek lasu i strome urwisko. Nagie ściany połyskiwały surową szarością wśród kipiącej zieleni. Strumień spływał z tego uskoku białą kaskadą.

- Chyba powinniśmy zatrzymać się tu na noc. Robi się późno – stwierdził Zev przyglądając się skrawkom nieba ledwie prześwitującym przez liście.

- Jeśli nie znajdziemy ścieżki, trzeba będzie zostawić konie - stwierdziła przyglądając się skałom. Wcale jej się ta opcja nie podobała. Pieszo zejdzie im dłużej z drogą, a przecież nie byli do końca pewni jak dużo mają czasu. Co prawda w tej gęstwinie na koniu i tak poruszali się dość wolno, ale przynajmniej nie musieli dźwigać bagaży. Jeśli będą musieli zrezygnować z wierzchowców,  część sprzętu trzeba będzie zostawić.

- Gdzie jest ta cholerna Flemeth – wymamrotała Erendis rozkulbaczając konia.

Mrok zapadał szybko pod szmaragdowym baldachimem drzew. Ułożyli się kilka kroków od wodospadu, małe ognisko wystarczyło, żeby zagrzać wodę i przygotować późny posiłek.

- Pójdę się wykąpać. – Marzyła o tym cały dzień. Duszny upał północy sprawiał, że się cała lepiła.

- Umyć ci plecy? – Spojrzała przez ramię na elfa. Na jego ustach ukazał się krzywy uśmieszek. Ta... jeśli za nią pójdzie zamiast szybkiej kąpieli zejdzie im pół nocy, już ona go znała.

- A kto będzie pilnował dobytku? – Sięgnęła do plecaka po czyste ubrania, zabrała też ze sobą sztylet. – Nic mi nie będzie, zaraz wracam.

...

Chłodna woda była cudowna – tak jak przypuszczała. Zanurzyła się w niej razem z głową, przez chwilę pozwoliła sobie opadać na dno, które zaskakująco, było dość głęboko pod nią. Granatowa toń zmyła z niej upał i kurz podróży, zabrała też  ciąg nachodzących ją myśli i niepokoju.

Tak, martwiła się. Co czeka ją na końcu tej drogi? Jak skończy się ta przygoda? Starała się o tym nie myśleć, odsuwać strach i niepewność, ale to ciągle było obecne, na skraju świadomości. Cieszyła się każdą chwilą darowanego życia, ale pytania nadal prześladowały.

Wynurzyła się z głośnym pluskiem. I wtedy to dostrzegła. Jakiś cień po drugiej stronie sadzawki, ledwie dostrzegalny ruch. Sięgnęła na brzeg, gdzie zostawiła sztylet. Przeskanowała pobliskie krzaki. Nie dostrzegła nic niepokojącego, tylko gałęzie jakoś dziwnie drżały, gdy w koło panował nienaturalny bezruch. Czy jej się tylko zdawało?

Nadzieja umiera ostatnia (Dragon Age)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz