Pamiętam te dni, kiedy odwiedzałaś Morfeusza.

188 35 14
                                    

Na początku rzadko, ledwie raz na jakiś czas. Nie wspominałaś o tym ani razu, topiąc mnie w słodkiej smole niewiedzy.
Robiłaś to tak skrycie i chytrze, że już dawno zdjęłaś ręce z moich ramion, a ja dalej się topiłam.
Na moje szczęście, albo inaczej — nieszczęście, poczekałaś na mnie na zewnątrz.

Dzień, kiedy to odkryłam, miał być dobrym dniem. Smoły w moich płucach nie było już prawie wcale, uszy i oczy też już prawie odetkałam.

Za późno, na pewno.

Przyszłam do Ciebie, tym szarym chodniczkiem, które obie tak lubiłyśmy. Mój aparat nadal jest przepełniony zdjęciami z naszych sesji, właśnie na tych brukowych kostkach.
Nie spodziewałaś się tego. Kiedy otworzyłaś mi drzwi, byłaś dziwnie zdenerwowana. Rozglądałaś się na boki, patrzyłaś na mnie nieufnie. Nie tym wzrokiem, który był zarezerwowany tylko i wyłącznie dla mnie.

Nie chciałaś mnie u siebie. Uraziło mnie to i miałam odejść, jednak coś mnie powstrzymało.

Czy to był jedyny raz, kiedy zauważyłam coś dostatecznie szybko? Cóż za ironia.

Złapałam Cię za ramiona i popchnęłam do środka. Byłaś osłabiona, bo gdyby nie to, pewnie nie dałabym rady tego zrobić.
Potem sama odsunęłaś mi się z przejścia, jakby wiedząc, że nic już nie ukryjesz. Szeptałaś coś, ale ja, wiedziona dziwnym poczuciem, zignorowałam to na chwilę. Jedną, małą chwilkę.

Wszystko wyglądało tak samo. Jedynie porządku brakowało. A ty byłaś istną panią czystości, wręcz pedantką, co zawsze mnie w tobie rozczulało. Pamiętałam, jak sprzątałaś nawet najmniejszy papierek w moim pokoju i dopiero wtedy pozwalałaś mi się przytulić. Tym razem ciepło w sercu ustąpiło zimnej ręce wsuwającej mi się powoli do gardła.

Przeszłam się po mieszkaniu. Nie było dużo, zaledwie Twój pokój, salon, mała łazienka i kuchnia. Jako ostatnie wybrałam pomieszczenie bez okien, najmniej lubiane przeze mnie. Miałam z nim związane bardzo miłe wspomnienia, ale zawsze byłam raczej pozytywną osobą i wolałam, kiedy do pomieszczenia wpadało mnóstwo promieni słonecznych. Pamiętałam jednak nasze wspólne kąpiele oraz malowanie przed imprezami.

Na początku nic nie zauważyłam. Wszystko było tak, jak ostatnim razem, kiedy tu byłam.

Tylko jedna rzecz się nie zgadzała.

Dar od Morfeusza, niedbale rozrzucony po klapie od muszli klozetowej.

Wybiegłam, rozpaczliwie pragnąc, by ktoś powiedział, że to nie tak, to nie jest prawda. Gdzieś w trzewiach czułam, że jednak nią jest.


Siedziałaś na podłodze w przedpokoju, tuląc się do własnych kolan. Szeptałaś dalej, ale przestałaś, orientując się, iż stoję niedaleko.

Kiedy znowu stanęłyśmy twarzą w twarz, byłaś rozzłoszczona. Nakrzyczałaś na mnie, wyzywając mnie i wyrywając piórko po piórku ze skrzydeł na moich plecach. Teraz to kikuty.


Nie widziałyśmy się długi czas. Nie umiałam przemóc tego bólu. Byłam zła na Ciebie, na mnie, na Ciebie i znowu na mnie. To Ty topiłaś mnie w smole, ale to ja się nie wyrywałam.

Czyją jest więc wina, która siedzi w kącie i skomle?

Spotkałyśmy się kilka tygodni później. Myślałam, że to koniec. Myślałam, że zostawiłaś Morfeusza. Niestety, jego kłamstwa były zbyt piękne. Cudowne. Moja prawda była zbyt szara. Realna.

Chciałam coś z tym zrobić. Próbowałam do Ciebie przemówić. Trzymałaś się jednego — Wiesz, co robisz, jesteś dorosła i odpowiedzialna.

Skoro ja też taka jestem, to dlaczego nie potrafię się z tym wszystkim pogodzić?

Ciągle chciałaś pożyczać ode mnie pieniądze. Ja nie chciałam Ci ich dawać. Byłaś na mnie zła.

Nasze spotkania były coraz rzadsze i skrajnie różne. Czasem prawie takie same jak przed poznaniem Morfeusza, a czasem pełne krzyków i próśb oraz niespełnionych obietnic.
Zazwyczaj po tych drugich odchodziłaś do Morfeusza.

Siadałaś z nim przy jednym stole, spożywałaś posiłek, a potem tańczyłaś w dzikiej euforii. Chciałaś zostać tam na zawsze, ale coś siedziało w twoim umyśle, jakby ktoś ciągnął Cię za rąbek sukienki.

Podczas kolacji przerywałaś w połowie i, zostawiając sztućce w potrawie, wstawałaś od stołu. Wolnym krokiem kierowałaś się w stronę drzwi.
Cichy mężczyzna z brzękiem opuszczał metalowy widelec oraz nóż.
Spotykałaś go przed drzwiami. Nic nie mówił, jedynie wsuwał Ci w dłoń mały podarunek. Tak było zawsze.

Jednak szybko to on zawładnął Tobą w całości. Niewidzialna ręka słabła, powoli puszczając skrawek sukienki. Bywałaś u niego coraz częściej i dłużej, nie zostało po Tobie nic, zaczynając od duszy, kończąc na duszy i pieniądzach.

Jedno mogę przyznać sobie szczerze — nigdy nie dałam za wygraną. Jednak nie wiem, dlaczego mi nie wyszło. Często rozważam, co by było, gdyby. To nic nie daje, bo każdy scenariusz jest inny, a ja nigdy nie dowiem się, który był właściwy. Nie mogę sobie powiedzieć, że byłam dzielna, to nie moja wina, nie byłam w stanie nic zrobić. Czasami nie umiem żyć już z tym przekonaniem, że jeśli tylko się chce, można zrobić wszystko. Ono mnie dusi.

Zegar tykał, nie przejmując się nami. Chociaż nie było już nas — Morfeusz zabrał mi Ciebie na zawsze.

 Chociaż nie było już nas — Morfeusz zabrał mi Ciebie na zawsze

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ależ ja się produktywna zrobiłam. XD
Żartuję.
Wcale nie.

Jest to shot pisany, gdyż baaaardzo dawno temu Gab mnie nominowała i kazała napisać dla niej yuri.
No i mamy. Idk co mnie do tego natchnęło. Miałam depresję i tak wyszło. XD

Na początku miała być seria shotów "Pamiętam te dni, kiedy...", ale chyba nie dojdzie do skutku.
Pokochałam songfici i tym się zajmę. Chyba.

Btw hejtuję wattpada za zepsucie mi akapitów i kursywy.
Dzięki za to, że musiałam poprawiać to już chyba trzeci raz. XD
Jeśli nie naprawiłam którejś kursywy to się normalnie zabiję.

Kolaż wykonany przeze mnie w 95%, gdyż środkowe zdjęcie nie należy do mnie (reszta tak).

Pamiętam te dni || Girl x girl oneshotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz