"Jestem takim tchórzem..."

4 0 0
                                    

Wielokrotnie zastanawiałam się dlaczego to robię.

Wielokrotnie próbowałam przestać.

I wielokrotnie ponosiłam porażkę.

Uzależniłam się od tego.

Więc teraz nie potrafię już przestać.

Nie potrafię bez tego żyć.

Bez tej okropnej rzeczy-cięcia się.

A wszystko to tylko dlatego że raz spróbowałam.

Bo byłam załamana.

Przez nich.

Gdyby dali mi spokój,nigdy bym tego nie zrobiła.

Nigdy nie popadłabym w ten niebezpieczny nałóg.

Ale nigdy też nie poznałabym jego...

On jest tak bardzo podobny do mnie...

Też popadł w nałóg-ale nico inny.

Uzależnił się od narkotyków.

To jego sposób na odstresowanie się.

Tak samo jak cięcie się jest moim sposobem.

I właśnie dlatego tak bardzo chcę przestać to robić.

Dla niego.

Żeby pomóc jemu.

Żeby pomóc mu wygrać te walkę.

I żeby samemu wygrać...


Nigdy nie próbowałam szukać pomocy u innych.

Próbowałam poradzić sobie sama.

Nie wychodziło...

Jednak do kogo miałabym zgłosić się o pomoc?

Nikt nie chciał mi pomóc.

Nikt nigdy nie brał moich problemów na poważnie.

Nikt nie rozumiał.

I wtedy trafiłam na niego.

Pewnego wieczoru,gdy wracałam do domu ze sklepu,z siatką pełną czekolady.

Stał tam.

Sam.

Oczywiście naćpany.

A moja wrodzona wrażliwość musiała uaktywnić się akurat wtedy.

Podeszłam do niego.

Zapytałam co się stało.

Nie odpowiedział.

Ponowiłam pytanie.

Znów się nie odezwał.

Już miałam odchodzić,ale chwycił mnie za rękę.

-Dziękuję.-powiedział do mnie chrapliwie. A ja oczywiście nie wiedziałam o co chodzi.

Chłopak wstał i pociągnął mnie za sobą. Powinnam uciekać. No właśnie powinnam.

Ale tego nie zrobiłam. Wtedy miałam to wszystko gdzieś. Dałam mu prowadzić się w nieznane.

I dzięki temu zyskałam przyjaciela.


I od teraz zawsze spotykamy się w pewnym pamiętnym miejscu.

Na dachu wysokiego budynku.

Dlaczego akurat tam?

To wie tylko on. Zaprowadził mnie tam gdy po raz pierwszy go spotkałam. I teraz to miejsce jest dla mnie ważne.

Tak samo jak on...

Po raz kolejny zmierzałam właśnie tam.

By znów go zobaczyć.

By znów usłyszeć jego głos.

Tylko że go tam nie było...

Zaczęłam żałośnie płakać.

Kiedyś powiedział mi,że jeśli go tam nie spotkam to się zabił.

To skoczył.

Podeszłam do krawędzi i spojrzałam w dół.

Zobaczyłam zbiorowisko ludzi.

I jego.

Leżał tam.

A ja głupia stałam na krawędzi sparaliżowana strachem.

Po chwili usłyszałam wycie karetek.

Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać.

Uciekłam.

Stchórzyłam.


Zbiegłam z dachu tego budynku.

Płakałam. Łzy ograniczały mi widoczność,jednak mimo to biegłam.

Nie chciałam tego widzieć,ale biegłam w stronę tego całego zamieszania.

Zaczęłam przebijać się przez tłum.

Dostrzegłam lekarzy.

Przebiegłam pozostałe mi pięćdziesiąt metrów i zadałam to okropne pytanie.

-Czy on...umarł?

Jeden z mężczyzn spojrzał na mnie ze smutkiem.

-Niestety...Nie zdążyliśmy go uratować.

-Nie...-Wyszeptałam łamiącym się głosem.

I odbiegłam.

Znów uciekłam.

Jestem takim tchórzem...


I teraz to ja odurzam się narkotykami.

I dalej się tnę.

Bo nie mam już dla kogo żyć.

I teraz,w rocznicę jego śmierci zamierzam wreszcie to zakończyć.

Zakończyć mą smutną egzystencję.

Takim samym sposobem jak on...

W tym samym miejscu co on...

Na tym dachu.

I stoję teraz na krawędzi.

Już się nie waham.

Robię jeden krok do przodu.

I spadam.

Moje ciało przeszywa niewyobrażalny ból,gdy zderzam się z podłożem.

Ale to tylko chwilowe.

Potem nie czuję już nic.

Przyjaciel.Where stories live. Discover now