Sen na jawie

724 33 8
                                    

Opublikowany 21/05/2021r.

Liczba słów: 2637

___

Perspektywa Hermiony

Stoję u szczytu schodów prowadzących do komnat domu węża. Zaciskam dłoń na książce od zielarstwa. Denerwuje się. Po co ja się na to zgodziłam? Czemu milczałam, zamiast negować ten pomysł?

Bo łatwiej było milczeć.

Przełykam z trudem ślinę. Zaschło mi w gardle.

Jeszcze jest szansa, mogę się wycofać. Napiszę do Pansy, że się źle czułam i nie mogłam przyjść. Na pewno zrozumie.

Ale jednak obiecałam, że przyjdę.

- Nie stój na środku korytarza, szlamo. - z takim warknięciem zostaje popchnięta.

Tracę równowagę.

Czuję odrętwienie i ból w mięśniach. Pieką mnie dłonie, które teraz płasko stykają się z zimną posadzką, na której leżę. Podnoszę się. Siedzę w osłupieniu ze spuszczoną głową u stóp zimnych kamiennych schodów.

- To szlamy nie potrafią latać? - śmiech.

- Patrz! Szlama zapomniała języka w gębie! - śmiech. Kolejny i kolejny, a później tylko cisza.

Pocieram bolący policzek, bolącą dłonią. Czuję kujące łzy w kącikach oczu. Zagryzam wargi, starając się powstrzymać łzy. Nie będę płakać.

Sięgam po książkę i kilka pergaminów, które rozsypały się po podłodze. Przyciskam je do klatki piersiowej, nie zważając na to, czy się pogniotą. Wstaję, czując szczypanie w kolanach.

Zagryzam wargi mocniej.

Obiecałam.

Robię pierwszy niepewny krok na sztywnych nogach. I kolejny.

Dam radę.

Obiecałam Pansy.

Idę cichym i zimnym korytarzem. Mijam klasę lekcyjną i prywatne komnaty Profesora Snapa. Biorę głęboki wdech, kiedy stoję zaledwie kilka kroków od kamiennej ściany. Wyjmuję z kieszeni medalion od Pansy. Wyciągam przed siebie rękę, a herb Slytherin'u lekko lśni. Ściana się otwiera, a do moich uszu dobiega cicha gwara. Podchodzę i z pewnym lękiem przestępuje próg. Rozglądam się.

W środku nie ma wielu osób. W większości to uczniowie z mojego rocznika i starszych. Ściska mnie w żołądku, kiedy rozmowy cichną. Mogę przysiąść, że oczy wszystkich są skupione na mnie. Ale nikt nie krzyczy. Nikt nie wyrzuca mnie.

Wszyscy tylko patrzą.

- Och, Granger! - zaskoczona słyszę wołanie. Odwracam się z nadzieją, że to Pansy, ale to nie ona.

Na kanapie niedaleko kominka w towarzystwie Blaise'a i Nott'a, którzy grali w czarodziejskie szachy, siedziała blond włosa Dafne Greengrass. To ona mnie zawołała i teraz ciepło się do mnie uśmiechała.

Zdezorientowana siadam na kanapie obok niej. Ona wydaje się miła. To dziwne, bo zawsze jak ją widziałam, to posyłała mi tylko nienawistne spojrzenia.

- Pans mówiła mi, że dzisiaj przyjdziesz, ale jesteś, trochę wcześniej niż wspominała. - stwierdziła pogodnie, podciągając kolana do klatki piersiowej, a stopy opierając na stoliku kawowym. Na jej kostce pobłyskiwała srebrna bransoletka z identycznym herbem Slytherin'u jak ten na medalionie Pansy.

- Tak, lepiej być trochę wcześniej niż się spóźnić. - wydukałam, na co dziewczyna obok mnie parsknęła.

- Ach, ci idealni gryfoni. - komentuje od niechcenia Blaise. - Twój ruch. - dodaje, po chwili ciszy.

Mój Anioł || Pansy x HermionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz