W Azkabanie.

106 5 0
                                    




           

Lekko zadrżała pod jego dotykiem, jednak ogarnęło ją poczucie błogiego spokoju. Poczuła jego ciepły oddech na karku. Był niczym zbawienie we wciąż otaczającym ją chłodzie. Nie protestowała, kiedy jego silne, męskie dłonie znalazły się na jej talii. Czuła ciepło jego ciała na swojej zmarzniętej skórze. Nie mogła się odwrócić. Nie chciała, żeby to się skończyło.

Czegoś jednak brakowało. W zimnym pomieszczeniu, gdzie jedynym źródłem ciepła był on, panowała absolutna cisza. Nie było słychać nawet jego spokojnego oddechu. Dziewczynę zaczął ogarniać niepokój. Chciała się odwrócić. Tak bardzo chciała go zobaczyć, usłyszeć. Jednak wiedziała, że nie może. Mogła tylko tak stać i rozkoszować się chwilą, która, wydawać się mogło, powinna trwać wiecznie.

Jednak coś było nie tak. Coś, co nie dawało jej spokoju. Wiedziała, że to zły pomysł, że wszystko zepsuje, jednak nie mogła dłużej wytrzymać. Chciała rzucić się w jego ramiona, zatonąć w jego objęciach. Chciała być z nim. Chciała tego! Przecież on tam był, był przez cały czas, prawda?

Nie walcząc już dłużej ze sobą, odwróciła się.

Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, niczym tonący człowiek, któremu jednak udaje się wydostać na powierzchnię. Wcześniejszy niepokój zamienił się w panikę. Rzucała się po zmiętej pościeli, jakby chciała go odnaleźć, jakby chował się w zawiniętej kołdrze. Przecież nie mógł zniknąć! Nie mógł, przecież był tutaj przy niej. Nigdzie nie poszedł. Nie mógł jej zostawić.

Nagle znieruchomiała, jakby w sekundzie uświadomiła sobie wszystko. Wszystko zrozumiała.

Powoli i ostrożnie podniosła się z łóżka, bojąc się, że może coś uszkodzić swoją nieuwagą. Wstała. Nie zapaliła lampy stojącej przy łóżku, światło odbijające się od księżyca wystarczająco rozjaśniało jej drogę. Tak, odbijające się. Od słońca. Uśmiechnęła się delikatnie, przypominając sobie tamtą chwilę.

Dwójka nastolatków biegła przez pole. Ona co chwila oglądała się za siebie, żeby upewnić się, czy nikt ich nie obserwuje. On się z niej śmiał, nie przejmował się ryzykiem. Przecież tylko wyszli ze szkoły, to jeszcze nie przestępstwo. Spojrzał na nią rozbawionym spojrzeniem. Ona lekko zawstydzona również podniosła na niego wzrok. Zbliżył się do niej. Nie protestowała, również się przysunęła. Po chwili ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku. Był idealny, subtelny.

Położyli się na trawie. W oddali majaczył kształt zamku. Jednak oni patrzyli w niebo pełne gwiazd, zafascynowani jego pięknem. Dziewczyna skupiła się na księżycu „Świeci dziś tak jasno" – wyszeptała zauroczona. Chłopak uśmiechnął się, jednak nie był to kpiący uśmiech. Cieszył się, że będzie mógł jej coś wytłumaczyć. Chwycił ją za rękę i zaczął opowiadać. Fascynowało go niebo, gwiazdy. Czy zawdzięczał to swojemu imieniu?

Potrząsnęła głową, jakby wybudzając się z transu. Utkwiła wzrok w punkcie daleko na niebie, za oknem. Światło było tak mocne, jak tamtej nocy. Czy on też je widzi? Bardzo chciała, żeby odpowiedź brzmiała „tak"...

Wciąż stała w tym samym miejscu. Uświadomiwszy to sobie, nieco się zmieszała i ruszyła w dobrze znanym sobie kierunku. Musiała tam iść, musiała sobie przypomnieć.

Stanęła przed ścianą i spojrzała na zdjęcie. To zdjęcie. Uśmiechał się do niej tym samym uśmiechem co lata temu. Kiedy wymknęli się nocą z zamku, by oglądać gwiazdy. Tym samym, od zawsze niezmienionym.

Czy gdyby znał przyszłość, również byłby taki szczęśliwy?

„Ja z pewnością bym nie była" pomyślała opierając się o ścianę i powoli osuwając na podłogę. Ukryła twarz w dłoniach. Nikt się nie spodziewał, że pewnego dnia ją opuści.

I skończy gnijąc w więzieniu.

W Azkabanie.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jun 17, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

W Azkabanie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz