YamaTsuki - You don't need me and it kills me

12 4 0
                                    

Nie potrzebujesz mnie...

Łzy spływały po moich policzkach, by następnie uderzyć o zimne kafelki. Ból rozrywał moje płuca, kolejne kwiaty róży wydobywały się z mojego gardła, raniąc je swoimi ostrymi kolcami. W głowie cały czas miałem obraz, który za wszelką cenę chciałem wymazać. Ciemne włosy w artystycznym nieładzie, duże brązowe oczy i jasna ozdobiona piegami skóra. Mój Yamaguchi...nie, wróć nie mój...niestety.

-Kei, wszystko w porządku? – zapytał mój brat, stojący po drugiej stronie drzwi.

Szybko zebrałem płatki i wrzuciłem je do toalety, spuszczając wodę. Otworzyłem drzwi, nic nie mówiąc wyminąłem Akiteru i udałem się do swojego pokoju. Przebrałem się w piżamę i położyłem się do łóżka. Pomimo zmęczenia nie byłem w stanie zasnąć. Ciągle myślami byłem przy tych uroczych piegach i zawsze rozciągających się w uśmiechu ustach, których tak bardzo chciałem posmakować.

-,,Co ty ze mną zrobiłeś, Tadashi?" – zapytałem w myślach. –,,Może...lepiej by było gdybym wtedy cię nie ratował..?"

Następnego dnia niechętnie wstałem i odprawiłem swój codzienny rytuał, znowu bez śniadania... gdy tylko coś zjem odczuwam ból, a przed oczami widzę płatki róż ubrudzone moją krwią. Usłyszałem dzwonek do drzwi, który wyrwał mnie z zamyślenia. Ruszyłem w ich stronę, zabierając przy okazji torbę i słuchawki, bez których nigdy nie wychodzę z domu. Otworzyłem drzwi i ujrzałem mojego piegowatego przyjaciela.

-,,Ile ja bym dał, żeby cię chociaż dotknąć" – od razu skarciłem się za te myśl.

- Ohayo, Tsukki – przywitał się Yamaguchi, jak zwykle radosny.

- Ohayo – odpowiedziałem obojętnie.

W trakcie, gdy Tadashi nawijał jak najęty, ja milczałem obserwując każdy jego gest. W pewnym momencie dostałem nagłego ataku kaszlu, przy którym wyplułem kilka płatków róży, które jak najszybciej ukryłem w kieszeni, by piegus niczego nie zauważył.

- Wszystko dobrze? – zapytał zmartwiony chłopak. – Źle się czujesz? Może odpuścisz sobie dzisiaj lekcje i wrócisz do domu?

- Nic mi nie jest. – skłamałem. Tak naprawdę ból rozrywał mnie od środka. Wolałem jednak nie opuszczać zajęć i tracić możliwości spędzenia czasu z brązowookim.

-No...dobrze.

Nic więcej nie mówiąc udaliśmy się w kierunku szkoły.

Pierwsze trzy lekcje minęły w spokoju, w trakcie matematyki poczułem kolejne kwiaty chcące się wydostać powodując tortury. Prawie niesłyszalnie zapytałem nauczycielki, czy mogę iść do pielęgniarki. Kobieta zgodziła się, a ja czym prędzej wybiegłem z klasy w stronę męskiej toalety. Ostatkiem sił padłem na podłogę w jednej z kabin krztusząc się różami. Pierwsze kwiaty ubrudzone krwią upadły na podłogę razem ze słonymi łzami. Mój zduszony krzyk rozniósł się echem po łazience. Dusiłem się, moje ciało przeszywał nieznośny ból. Każdy oddech przynosił następne ataki kaszlu. Kątem oka ujrzałem uchylające się drzwi od kabiny, do której ktoś wszedł. Osoba ta uklękła przy mnie mówiąc coś. Nic nie słyszałem, a z powodu łez wszystko było rozmazane. Poczułem silne ramiona, które mnie przytulają i mój ulubiony delikatny zapach truskawek.

-Ta-tadashi... - ledwo wychrypiałem, wypluwając kilka płatków.

Mój wzrok wyostrzył się, dzięki czemu mogłem zobaczyć twarz mojego przyjaciela. Tym razem nie była radosna, lecz zalana łzami.

- Będzie dobrze, tylko się nie poddawaj, proszę... - usłyszałem pełen smutku głos chłopaka.

- Prze-praszam...Kocham cię... - powiedziałem i zamknąłem oczy na zawsze.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jul 08, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Creepy ShotyWhere stories live. Discover now