Pierwsza kropla

48 11 9
                                    

Londyn,pięć lat później


   Mała szatynka o brązowych włosach i wyrazistych piwnych oczach stała naprzeciwko czarnych drzwi we wzory, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno powinna je teraz otworzyć, czy raczej nie. Rodzice wyszli z domu dopiero pół godziny temu, wcześniej surowo zakazując jej wpuszczania do środka obcych. Jednak nie można powiedzieć,żeby dobrym przykładem było zostawienie pięciolatki całkiem bez opieki i to jeszcze w samym środku nocy. Jakikolwiek był powód tak skrajnej nieodpowiedzialności, po prostu nie mogli usprawiedliwić tego, co zrobili.

   Dziewczynka odwróciła się od wejścia, przez chwilę z zaciekawieniem przyglądając się szybie, po której bez ustanku goniły się krople: mniejsze i większe, lecz szybko straciła zainteresowanie,gdy usłyszała powtórne pukanie do drzwi. Była niemal pewna, że osoba po drugiej stronie jest dość zniecierpliwiona, co nie stanowiłoby nic dziwnego, gdyby nie oczywista oczywistość. Mianowicie, że na ogół ludzie o dobrych manierach i tychże samych zamiarach mają jako takie poczucie przyzwoitości, by nie niepokoić nikogo o tak późnej porze. 

   Jednak tym razem zdecydowanie coś było nie tak, jak być powinno. Nic więc dziwnego, że mała nie bardzo wiedziała, co teraz zrobić. W jednej chwili nogi wrosły jej w podłogę, a oddech przyśpieszył. Ogarnęło ją nagłe przeczucie, że za drzwiami czai się coś niebezpiecznego i że jeśli nie posłucha rodziców, wszystko może się źle skończyć nie tylko dla niej. Nie wiedziała, skąd jej się wzięło to przeczucie, ale gdyby nie ono, jej życie z pewnością zakończyłoby się o wiele za wcześnie.

   Postanowiła zignorować tę osobę i zamiast tego przeszła do sypialni rodziców.Już miała ruszyć dalej, w stronę drugich drzwi w tym pomieszczeniu, jednak na chwilę zatrzymała spojrzenie na skrzypcach, powieszonych na ścianie w brązowym futerale. I niemal od razu w głowie zaświtał jej pewien pomysł. Miała zamiar sprawić wrażenie, jakby w domu przebywało więcej osób, niż tylko ona, co nie wydawało się takie głupie. Mimo młodego wieku była całkiem inteligentnym dzieckiem, a przynajmniej to często słyszała od rodziny, przychodzącej w odwiedziny jak i od tej najbliższej.

   Teraz szybko wdrapała się na stołek obok i cudem się nie przewracając,zdjęła instrument z haka, na którym został zawieszony. Potem, już dużo ostrożniej zeszła z podwyższenia, w duchu dziękując rodzicom, że nie zdecydowali się powiesić tego poza zasięgiem jej rąk, lub jeszcze gorzej – wzroku. Gdy już z powrotem znalazła się na stabilnym podłożu, pociągnęła za zamek futerału jednym,płynnym pociągnięciem, aż w końcu wydobyła skrzypce ze środka. Tata nigdy nie pozwalał jej ich dotykać, twierdząc, że na pewno coś zepsuje i dlatego - zgodnie z działaniem zasady zakazanego owocu - tym bardziej chciała kiedyś na nich zagrać. Teraz, kiedy nadarzyła się ku temu idealna okazja, nie miała zamiaru jej zmarnować. Wyjęła ze środka smyczek, po czym ustawiła skrzypce pod brodą tak jak zawsze robił to tata i trąciła jedną ze strun, która wydała, delikatnie mówiąc niezbyt miły dla ucha dźwięk. Dziewczynka skrzywiła się, nie mogąc w tej pozycji zatkać uszu. Tym razem pociągnęła smyczkiem przez sam środek instrumentu, wydobywając już lepiej brzmiącą, lecz nadal nie do końca czystą nutę.

   To i tak nieźle, jak na pierwszy raz, pomyślała, szybko poprawiając postawę.

   Następnie, robiąc parę kroków w stronę przedpokoju, by lepiej ją było słychać, zaczęła mocniej przyciskać smyczek do instrumentu i po chwili, ku jej zdziwieniu, coś uległo zmianie. Kakofonia, która wybrzmiała przed chwilą bardzo nieczysto, teraz zmieniła się w coś kompletnie przeciwnego. Dźwięki rwały instrument, niczym wiatr ubrania w mroźny dzień, jakby w jego środku gnała wichura, popędzana piorunami. Rienne zdziwiła się, że wciąż była wstanie utrzymać instrument w rękach, gdy pod wpływem pewnego dziwnego rodzaju grawitacji ten zaczął dosłownie wierzgać w różne strony, niemo błagając chwilową użytkowniczkę o wolność.

   Wyrywał jej się coraz mocniej, aż w końcu, gdy upadł na ziemię, sama poczuła dziwne zimno, docierające przez koniuszki palców do reszty ciała. Przez moment czuła, jak przemawiają przez nią wszystkie zjawiska pogodowe, które istniały i pojawiały się na niebie, apotem - tak szybko jak się to pojawiło - wrażenie nagle i bez zapowiedzi zniknęło. Choć jako dowód pozostało drżenie wciąż zimnych palców u rąk. Mogła sobie wmówić, że to wcale nie miało miejsca. Problem w tym, że miała twardy dowód na to, że nie była to bujda i wcale nie zwariowała, niezależnie od tego, jak absurdalnie to wyglądało.

   Odruchowo spojrzała przez okno i chwilę później zamarła, kompletnie nie rozumiejąc zjawiska, które jawiło się przed jej oczami. Całą ich i sąsiadów ulicę zakryła gruba, prawie trzymetrowa warstwa śniegu. Niby jak mogła to wytłumaczyć komukolwiek, doskonale wiedząc, że zapadła dopiero wczesna jesień? Przecież takie rzeczy się nie zdarzały. Jednak należało tu coś jeszcze dodać. Takie rzeczy nie miały miejsca w życiu zwykłych ludzi, a ona z pewnością się do nich nie zaliczała.

Deszczowa sonataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz