[Granica] ROZDZIAŁ 23

403 59 13
                                    

Ares usiadł na jednym z kamieni. Słońce Apolla już dawno zaszło za horyzontem, a ciemne sklepienie oblepiło się gwiazdami. Księżyc Selene zaświecił wyjątkowo jasno tej nocy. Bogini zawiesiła swą głowę wysoko, kierując blask na całą ziemię. Bóg wojny spojrzał ku niebiosom, zastanawiając się, komu przekazała ten dar poświaty: jemu czy znajdującej się gdzieś w krainie bogów przyszłej Zapomnianej Bogini? Jakkolwiek brzmiała odpowiedź, dla niego nie miała żadnego znaczenia. Czekał przy samym wejściu do przepaści, nad którą miała zginąć ta dziewczyna. Innej drogi, która by do niej prowadziła, nie było...

Wyjął zza pasa miecz i zabrudzony fragment materiału, przeczyszczając nim ostrze skropione krwią swych przeciwników. Nawet najmniejsza plama nie zeszła po wielu próbach starcia; wręcz przeciwnie. Każda z nich wżarła się głęboko w ostrze, napawając Aresa dumą i niezdolną do opisania satysfakcją. Bóg uśmiechnął się. Włożył miecz do pochwy, po czym poprawił opaskę ze skóry lwa. Podrapał się po swej męskości.

— Oj, Fobosie, Fobosie — zwrócił się do syna. — Zawsze rzucałem się w wir walki, zanim ta nawet się rozpoczęła, a teraz?! — Ryknął śmiechem. — Czekam CIERPLIWIE — podkreślił — aż przyjdzie do nas ta cała Pelerona.

— Penelopa, o wielki ojcze — poprawił go.

— Bez znaczenia, bez znaczenia. — Machnął niechcenia ręką. — Ważne, że tu CIERPLIWIE — zarechotał — poczekamy na nią, zabierzemy od Erika, zabijemy i mamy moc Granicy Olimpu w naszych rękach. — Zacisnął wielką pięść i wystawiając ją przed twarz syna.

— Rozumiem — zgodził się, lekko kiwając głową. — Pójdę jeszcze przemyć ranę — oświadczył.

— Idź, idź — machnął na niego — sam sobie poradzę. Musisz pozbyć się wszystko, co ma związek z tą, z tą — wykrzywił twarz z obrzydzenia, następnie splunął na ziemię — Eleonorą. Żeby dać się podejść kobiecie — prychnął — wstyd i hańba po wsze czasy. I zostaw mi sztylet. Jakbyś się spóźnił, to ja ją zabiję.

Rzucił ojcu ostrze.

Fobos odszedł, nie chcąc dłużej słuchać wyrzutów, które robił mu jego własny rodzic. Zawiódł wszystkich bogów, przyniósł hańbę, zgadzał się z tymi zarzutami, ale wysłuchiwanie ich na okrągło nie pomagało. Serce kołatało mu ze wściekłości i z niepokoju. Mieszał się. W umyśle pojawiały się kolejne myśli, wspomnienia — nie potrafił odróżnić tych prawdziwych od tych, do których Eleanor go zmusiła.

Stanął nad płynąca rzeką Acheron, rzeką smutku i lamentu. Pochylił się nad taflą i nabrał w dłonie wody. Przemył twarz, czyszcząc ją z brudu i krwi. Brutalnie wyszarpana połowa oblicza Fobosa zapiekła. Zasyczał z bólu. Zgiął się w pół. Nie zaakceptował tej słabości. Nie wierzył, że zwykły ból przytłacza go.

— Przestałeś być Fobosem, prawda? — zabrzmiał subtelny, pieszczotliwy głos.

Na powierzchni wody zebrała się śnieżna piana, bulgocząc gorącem. Na jej powierzchni stanęła Afrodyta, ciągnąc za sobą cały swój orszak złoty. Gołębie usiadły na ramionach półnagiej pani, subtelnie głaszcząc dzióbkami jej lśniące włosy. Uśmiechy, Pocałunki i Pieszczoty zatańczyły wokół niej święty taniec w czarownym korowodzie. Bosymi stopami stanęła na trawie, a spod nich wyrosły najpiękniejsze kwiaty, jakich świat jeszcze nie widział.

Fobos cofnął się. Napawał się jej nieskazitelnym wyglądem, pięknem nad pięknościami, jakie zostały wydane na świat. Nic i nikt nie dorównywało bogini miłości w jej cudowności, a mężczyzna nie potrafił odrzucić tej nieskazitelności, która go doszczętnie pochłonęła.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz