Druga kropla

0 0 0
                                    

Katalonia, 1998 rok

   Odkąd wzeszło słońce, żadnemu Hiszpanowi z tego regionu nie udało się znaleźć choćby skrawka cienia, ani poczuć najlżejszego powiewu wiatru. Dzień był wyjątkowo upalny, także nic dziwnego, że wiele osób mdlało w zatłoczonych uliczkach, a reszta — jeśli tylko miała taką możliwość — starała się dostać jak najszybciej pod zadaszoną i koniecznie dobrze klimatyzowaną przestrzeń.  

   Ciśnienie przytłaczało powoli i bezlitośnie meteopatów oraz turystów, wyraźnie nieodpornych na tego typu lokalne atrakcje.Jednakże nawet stałym mieszkańcom tego wiecznie osłonecznionego i gorącego regionu Hiszpanii, dzień wydawał się wprost nie do zniesienia. Już od rana zanosiło się na burzę i solidny deszcz. W  telewizji rzadko kiedy zapowiadali gorszą pogodę, dlatego wiele osób żartowało sobie, czy to w ogóle było możliwe. Od lat nie było tu wichur, tornad, nie mówiąc już nawet o budzących trwogę tsunami, więc niby czemu ktokolwiek miał dawać wiarę tym prognozom?

   Nicolas Cass Péres z ciekawością przypatrywał się płynącym leniwie po niebie nielicznym chmurom. Stał na dachu swojego domu, zasłaniając się wielkim parasolem w jasnych kolorach, a na podłodze złożony poprawnie wiatrak grał swoją własną melodię, przepełnioną cichym szumem, jak i potrzebnym do życia powietrzem.

   Jego żona, Abril w tym samym czasie przyrządzała obiad, a córka Blanca bawiła się z psem w średniej wielkości patio, ciasno otoczonym drucianym ogrodzeniem.

   Mężczyzna o oliwkowej karnacji i brązowych, lekko kręconych włosach westchnął z lubością, uśmiechając się. Jeszcze parę lat temu nawet nie sądził, że mógłby marzyć o takim szczęściu, jakie przypadło mu w udziale. Uwielbiał w spokojnych chwilach, jak ta przypatrywać się swojemu dziecku, nigdzie się nie śpiesząc. Uznawał każdą chwilę z nimi za jedyną i niepowtarzalną, doceniał więc to, na co inni nie żałowali złośliwych i często niepotrzebnych uwag, uważając się za królów życia w samotności. Zarówno Abril, jak i ich mała dziewczynka stanowiły dla ojca szczyt marzeń. Nigdzie nie było tak dobrze, jak w domu.

   Jego radość była tym większa, że po raz pierwszy od dobrych czterech miesięcy ciężkiej pracy w kopalni, szef się nad nim zlitował, w związku z czym, dostał w końcu wymarzony, dwutygodniowy urlop.

  — Papa! — krzyk Blanki momentalnie sprowadził go na ziemię. — Popatz!

   Nicolas miarowym krokiem ruszył w stronę patio, idąc po schodach, o mało co nie potykając się o półmetrową, szmacianą lalkę swojej córki, rozłożoną wzdłuż jednego ze stopni. 

  — Maldita muneca* — zaklął pod nosem mężczyzna, na szczęście na tyle cicho, żeby Blanca nie zdołała rozróżnić poszczególnych słów. — Co tam widzisz, mia querida?**

  — Papa! Choc tu! Sybko! Sneg!

   Jeżeli kiedykolwiek wcześniej widzieliście reakcję osoby, która usłyszała zupełnie niespodziewaną wieść w chwili, gdy wydawałoby się, że dana rzecz nie miała prawa mieć miejsca, z pewnością mogliście łatwo wyobrazić sobie minę Nicolasa w tamtej chwili. Gdy po parunastu sekundach stania w miejscu w końcu odzyskał mowę, jak i możliwość poruszania się, podszedł do córki z zamiarem zapytania ją, co też znowu sobie wymyśliła za zabawę. W następnej chwili jednak zamarł ponownie, spoglądając w niebo i doszedł tym samym do wniosku, że raczej powinien zrezygnować z tych słów.

  — To się nie dzieje naprawdę, mi Dios***... — mężczyzna złapał się za głowę w dramatycznym geście. — Jak długo żyję, nie widziałem jeszcze ani razu, żeby w naszym regionie padał śnieg. Przecież to niemożliwe... Jakim cudem?

   Przypomniawszy sobie nagle o obecności córki, stojącej kilka kroków dalej, podszedł do niej w końcu, podał lalkę i powiedział:

  — Wygląda na to, że te wakacje będą dla nas czymś nowym, mi corazón****.Już dawno nie byłem na północy, jestem ciekaw, jak to się skończy. Chodź do domu, w razie czego poszukamy jakichś ciepłych ubrań.

   Pięciolatka ochoczo chwyciła go za rękę i ruszyli w stronę werandy, oboje  mocno zdziwieni chwilowym brakiem porządku na świecie.

   Kto to w ogóle słyszał, żeby w tak ciepłym kraju nastąpiło do tego stopnia olbrzymie ochłodzenie? No nie wierzę, koniec świata chyba nadciąga...

   Péres nie mógł wiedzieć jak bardzo bliski prawdy znalazł się w tym momencie ze swoimi myślami. Aczkolwiek, jak to często bywa w życiu, niczego nie należało brać za pewnik i każdy postrzegał różne sprawy z innej perspektywy. Życie uwielbiało zaskakiwać i jeszcze niejednokrotnie mieli się o tym przekonać.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Język hiszpański użyty w tekście:

*Maldita muneca – przeklęta/cholerna lalka

**Mia querida – moja kochana, słoneczko

***Mi Dios – mój Boże

****Mi corazón – kochanie



Deszczowa sonataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz