Obudziłem sie.
Niestety.
Czułem się wypruty z życia.
No bo po co żyć skoro nikt cię nie kocha?
No właśnie... Zwałszcza jak już kilka razy była porażka w miłości.
Zrobiłem sobie coś do jedzenia.
Wypiłem wodę.
I położyłem się na kanapie.
Nie miałem siły na nic, nie ze względu na lenistwo ale na poprostu bezsilność.Miałem przymróżone oczy i próbowałem odciągnąć myśli od tego wszystkiego.
Jednak się nie dało, poprostu kurwa on siedział w tej głowie i nie chciał wyjść.
Słyszałem pukanie do drzwi.
Nie miałem siły otwierać, nawet z cieniem nadziei że to Kuba.
Sprawił że kwiaty wyrosły mi w płucach...Mimo że są piękne..Nie mogę oddychać.
Kochać znaczy niszyć, a być kochanym znaczy zostać zniszczonym.
Ktoś bardzo mocno walił w moje drzwi ale czułem się okropnie.
Nie mogłem nic zrobić, uczucie bezradności jest takie okropne.
Czułem jak coś mnie wyżera od środka.
Chujowo.
Zobaczyłem że przedemną leży scyzoryk, wziąłem go do ręki i zacząłem rysować.I tak przez następny miesiąc...
Kuba Pov:
Kacper nie dawał znaku życia od miesiąca...Miesiąc temu odzywał się prawie codziennie.
Bałem się że coś się stało.
Że miał wypadek czy cokolwiek innego.Idąc przez ulicę zobaczyłem go.
Był daleko i był odwrócony do mnie plecami.-Kacper!-zawolałem głośno.
Odwrócił się tylko głową a ja zobaczyłem jego twarz.
Jego spojrzenie było pełne bólu a z nosa sączyła się krew.
Zobaczył mnie i zaczął biec w stronę swojego domu.
Biegłem za nim ale gdy skręcił a ja spojrzałem w ślepy zaułek to go nie było.
Ugh...W mojej głowie pojawiło się milion myśli.
Próbowałem dodzwonić się do Kacpra ale nie odbierał.*Kilka tygodni później*
Martwię się o Kacpra cholernie japierdole.Dzwoniłem gdy w końcu odebrał.
-Kacper?!
-Ta...Co?-spytał zachrypniętym głosem.
-Co się kurwa z tobą dzieje?-spytałem.
-Ze mną? Nic..A co ma się dziać?-usluszałem jak coś spada na podłogę.
-Co to było?-spytałem.
-Nic...Krzesło się przewróciło-powiedział zakłopotany.-po co dzwonisz?-spytał.
-Bo kurwa się martwię?
-Nikt się o mnie nie martwi...
-Ja cię przez ten miesiąc próbowałem znaleźć...
-Tak tak...Fajnie nie musisz kłamać
-I szukam cię w tłumie i czuję jak gasne...
-Na romantyczność ci się wzięło geju pieprzony?-Mogłem wyczuć że się uśmiechnął i lekko zaśmiał.
-Taa...
-Dobra kończe elo-pozegnał się
-Nie czekaj! Kacper! Kacper?!-Rozłączył się.
Biegłem szybko do jego domu.
Zajęło mi to jakieś 15 minut.
Zbyt długie 15 minut...
Zacząłem walić w drzwi aż poprostu puścił zamek i się otworzyły.
Zobaczyłem jak Kacper wisi na sznurze w salonie.Jego ciało bezwładnie wisiało.
Szybko podbiegłem i scyzorykiem odciąłem sznur.
Zdjąłem mu go z szyi.
Nie oddychał.
Zadzwoniłem szybko po karetkę.
Zabrali go.
Ja zostałem.
Nic nie rozumiem chodź wszystko jest jasne.Wróciłem do domu i położyłem się spać.
Jutro pojadę do niego do szpitala bo dziś nie mam siły...