Burza nad Paryżem

333 29 5
                                    


Marinette miała dość. Była wściekła, zmęczona i do tego nigdzie nie widać było Czarnego Kota. Męczyła się z Akumą już dobre półgodziny albo dłużej. Cała okolica była w gruzach.
- Jeżeli ja nie mogę być szczęśliwa, nikt nie będzie! – zaryczała Bridezilla, skacząc z pazurami na Biedronkę. Superbohaterka odskoczyła w bok w ostatniej chwili.
-Wiesz co? Zaczynasz mi naprawdę działać na nerwy!
Ta walka trwała już za długo. Akuma nie była z gatunku tych, które łatwo się zniechęcają. Z drugiej strony, każda skłócona przez nią para dawała jej zastrzyk energii. Już teraz była cztery razy większa niż na początku. Wrzeszcząc i wymachując dziko swoim bukietem, tratowała samochody i wybijała szyby w oknach.
-Szczęśliwy traf! – zawołała Biedronka, wyrzucając swoje jo-jo w powietrze. – Lasso? Co ja mam z tym zrobić? – zapytała siebie na głos, gdy zaczarowany obiekt wylądował w jej dłoniach.
Rozejrzała się gorączkowo dookoła.
Uderzenie nadeszło z tyłu. Zmęczona i rozkojarzona Biedronka, nie zdążyła zareagować na czas. Potknęła się, a chwilę później całe jej pole widzenia zostało wypełnione gigantycznym bukietem białych róż. Cios był tak silny, że aż wycisnął całe powietrze z jej płuc. Odrzuciło ją na kilka metrów w tył, aż zatrzymała się na metalowym ogrodzeniu, otaczającym ponik Ludwika XIV.
Jęcząc z bólu, opadła na kolana. Gdyby nie ochronna magia Tikki, wszystkie kości w jej ciele już dawno byłyby połamane. W uszach jej dzwoniło od uderzenia. Chciała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Podczas gdy Akuma stawała się silniejsza, Biedronka powoli opadała z sił. Tak, jakby ta demonica wysysała z niej całą energię. Była taka słaba bez Czarnego Kota przy boku. Jakiś był przecież powód, dla którego działali w duecie.
- Daj mi swoje głupie mirakula, Biedronko, a może pozwolę ci być moją główną druhną!
Marinette ukryła się za cokołem posągu, dusząc ciężko. Ciągle kręciło jej się w głowie od uderzenia.
- Odbierz... odbierz... - błagała, naciskając zieloną ikonkę na swoim jo-jo. Żadnego odzewu.
Gdzie on do cholery był? Nawet jeżeli jakimś cudem znalazł się po drugiej stornie miasta, od pojawienia się Akumy upłynęło tyle czasu, że Kot powinien się już dawno tu pojawić.
- A wypchaj się swoim durnym ogonem, ty sierścuchu! – wrzasnęła do zdjęcia swojego chłopaka, po czym skoczyła na równe nogi.



Czarny Kot, mknął najszybciej jak mógł, ale mimo to dobrze wiedział, że nie uda mu się dotrzeć na czas. Przeskoczył z jednego dachu na drugi, a potem ponad głową tej szalonej bloggerki, która zawsze nagrywała ich walki, aby wylądować dokładnie w momencie, gdy Biedronka machała na pożegnanie białemu jak śnieg motylkowi. Za jej plecami leżała nieprzytomna dziewczyna w białej ślubnej sukni, skrępowana ciasno czerwoną liną. Chwilę potem, cała okolica utonęła w fali magicznych biedronek i różowego światła. Wszystkie zniszczenia, spowodowane przez Akumę, zniknęły w oka mgnieniu.
Biedronka stała na środku placu, opierając pięści na biodrach.
Kot na jej widok poczuł miłe ciepło w całym ciele. Miał wielką ochotę złapać ją i zgnieść w uścisku oraz wycałować do utraty tchu.
Jednakże, Biedronka zdawała się nie podzielać jego entuzjazmu. Jej przeurocza twarz wykrzywiła się w grymasie, gdy tylko spoczęły na nim jej błękitne oczy.
- Gdzieś ty był?
Zamrugał szybko oczami, zaskoczony jej złością.
- Miałem problemy z wyjściem... Szkoda gadać.
- Potrzebowałam cię tu! - warknęła, wymachując rękami. - Jeżeli nie pamiętasz, pracujemy w zespole.
- Nie musisz mi przypominać - wycedził, robiąc krok w tył. Już wcale nie był taki pewny, czy cieszy się na jej widok. - Mówię, że miałem problemy. Przecież dałaś sobie radę.
- Ale było naprawdę ciężko.
Prychnął pogardliwie, machając na nią ręką. Był naprawdę wściekły. Krew w jego żyłach aż się gotowała. Cały ten cholerny tydzień wychodził mu już bokiem. Najpierw ojciec, potem kumple a teraz ona. Czy nikt na świecie naprawdę nie miał dla niego litości.
- Zakręciłaś się, złapałaś motylka i po sprawie! - wyrzucił z siebie, a jej reakcja sprawiła mu w jakiś sposób dziką satysfakcję.
Biedronka zacisnęła szczęki i zmarszczyła brwi. Widział ją często wściekłą, ale chyba nigdy nie aż tak. Na policzkach wykwitły jej ciemne rumieńce.
- Powiedz, że się przesłyszałam - powiedziała powoli, przeciągając sylaby, zaplótłszy ręce na piersiach.
- Dobrze słyszałaś...
- Co ty sobie myślisz?! To brzmiało, jakbym była jakąś cholerną Sailor Moon. Do twojej informacji, szanowny panie, ja nie tylko robię piruety i wypowiadam zaklęcia! Ja ratuję Paryż!
- Naprawdę? Bo ostatnim razem, jak sprawdzałem, to ja obrywam po dupie za to miasto!
Wrzasnęła i zrobiła takie ruch, jakby chciała się na niego rzucić z pięściami, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Widział, jak cała się trzęsła ze złości, ale nie dbał o to. Chciał jej w tym momencie dopiec jak tylko mógł najmocniej.
- Nie rób z siebie ofiary! - parsknęła, przewracając oczami teatralnie, a on poczuł, że coś w nim pękło.
Fala wściekłości zalała całe jego ciało. W tym momencie nienawidził każdej, nawet najmniejszej jej części. Dziką satysfakcję sprawiłoby mu teraz uduszenie jej gołymi rękami.
- Przepraszam bardzo, ale to ty zrzuciłaś mnie kiedyś z dachu! Wywaliłaś mnie do Sekwany!
- Zrobiłam to, żeby pokonać...
- Wrzuciłaś mnie do cholernej rzeki! Która dziewczyna tak robi?
- Wiesz co? Nie mam czasu na te bzdury - wrzasnęła, patrząc na niego z pogardą. Odpięła od biodra jo-jo i cisnęła nim nad jego głową.- Do widzenia.
- A żegnam! - ryknął w ślad za nią. Gdy tylko zniknęła za dachem pobliskiego budynku, poczuł się jak największy idiota w Paryżu.



Ciemny horyzont nad Paryżem przecinały jasne zygzaki błyskawic. Nadchodziła burza. Marinette siedziała skulona na schodach, wpatrując się niewidzącym wzrokiem ponad dachy budynków, a jej nadgarstki były mokre od ocieranych łez. Odkąd wróciła do domu, minęło kilka godzin. Schodek niżej stał kubek ostygniętej już herbaty, o którym Mari zdążyła zapomnieć chwilę potem, gdy go odstawiła.
Wielkie jak groch krople deszczu zaczęły bębnić w szybę okna.
Mari zatopiła palce we włosach, czując, że tej nocy prawdopodobnie nie zaśnie. Głośny grzmot przetoczył się ponad dachem jej domu.
- Zaczynam myśleć, że nie bez powodu, nie miałam wcześniej chłopaka – szepnęła Mari, opierając czoło na swoich kolanach.
- Jedna kłótnia nie jest powodem do wątpienia w siebie, Marinette – odezwała się Tikki z przeciwległego końca pokoju - Oboje jesteście młodzi, niedoświadczeni...
- Nie rozumiesz... - zachlipała dziewczyna. – Nigdy nie byłam na niego taka wściekła. Zachowałam się jak niewdzięczna zołza...
- On też nie był idealnym gentlemanem – wtrąciła Tikki, ale Mari potrząsnęła głową.
- Ale miał rację...
Marinette zsunęła się ze schodów i ruszyła w stronę łazienki. Zapaliła światło i odkręciła wodę. Siedząc na brzegu wanny powoli ściągała kolejne warstwy ubrania.
Naprawdę chciała go zobaczyć. Tak długo czekała na jego przybycie. Tylko, gdy już się wreszcie pojawił, zrobiła się tak wściekła, że przestała kontrolować to, co mówiła. Chciała, aby ją błagał o przebaczenie na kolanach, zarzekając się, że niż nigdy się nie spóźni. Tylko, że on miał zupełnie inne plany. Teraz, gdy już ochłonęła, wcale mu się nie dziwiła, że tak zareagował.
Rozplątała włosy, przeczesując palcami splątane pasma. Sięgnęła po butelkę płynu do kąpieli i nalała trochę pachnącej wanilią mikstury do wody. Po chwili zamyślenia dorzuciła do środka jeszcze dwie małe musujące kule.
Gdyby tylko mogła cofnąć czas, naprawiłaby wszystko. Pomyślałaby zanim otworzyłaby usta. Zamiast teraz ryczeć sama w domu, mogłaby teraz siedzieć na szczycie Łuku Triumfalnego, wtulona w Kota.
Wślizgnęła się do wanny, pozwalając ciepłej wodzie otulić jej poobijane i zmęczone ciało. Zanurzyła się aż po sam nos, z przyjemnością czując jak jej mięśnie rozluźniają się.
Ten cały tydzień ją dobijał, chociaż była dopiero czwartek



Adrien z nieludzkim rykiem zamachnął się i uderzył pięścią w skórzany worek treningowy, zawieszony pod antresolą jego pokoju.. Nie robiąc przerwy zadał kolejny cios, a potem jeszcze jeden i jeszcze jeden, następnie kopnął z pół obrotu worek z całej siły. Łańcuch nie wytrzymał i pękł z metalicznym jękiem. Chłopak wściekły wymierzył kopniaka w stojak na sprzęt treningowy. Drewniana konstrukcja rozpadła się a rzeczy o nią oparte zwaliły się z brzdękiem na ziemię. Klęknął i opierając się pięściami o ziemię, dyszał głośno. Pot spływał z jego czoła na nos i skapywały z jego czubka na podłogę.
- Zachowujesz się jak obłąkany - ocenił Plagg, zatrzymując się nad głową chłopaka. - Czy ty masz plan się bardzo powoli i boleśnie zabić? Trenujesz do upadłego, a nic nie jesz i nie pijesz.
- Brednie...- warknął Adrien, zbierając koszulkę i wycierając nią twarz.
Wstał i zataczając się ze zmęczenia, ruszył do łazienki. Zdarł z siebie ubrania i wszedł pod prysznic. Strumień zimnej wody uderzył go w twarz, powodując dreszcze wędrujące w dół kręgosłupa.
Mimo chłodu i zmęczenia, nadal był wściekły. Północ dawno już minęła, a on nie umiał się uspokoić. Gdyby tylko mógł, rozniósłby cały dom, burząc każdą ścianę.
Oparł czoło o kafelki, wpatrując się w swoje stopy.
Nie mógł uwierzyć, że szedł tam z zamiarem oświadczenia się Biedronce, a wrócił chcąc jej już nigdy nie widzieć na oczy. Wstydził się strasznie tego co jej powiedział w złości. Wcale tak nie myślał, po prostu ostatnio wydarzyło się tyle rzeczy. Był skołowany i śmiertelnie zmęczony... Gdy zaczęła na niego krzyczeć, poczuł się zdradzony. Miała rację, użalał się nad sobą. Chciał tylko, żeby ona też go pożałowała. Szkoda tylko, że Biedronka nie miała pojęcia o tym, co działo się w jego życiu.
Odgarnął włosy z twarzy, wzdychając ciężko. Strugi lodowatej wody wędrowały po jego ciele, dając ulgę jego umęczonym przez morderczy trening mięśniom. Zasyczał z bólu, gdy zapiekły go opuchnięte od wielokrotnych ciosów knykcie.
Mimo całej tej awantury, nadal chciał z nią być. Gdyby tylko wiedział gdzie iść, pobiegłby teraz w tą burzę do niej i stał pod oknem tak długo, aż by go wpuściła.

Narzeczona dla Adriena Agreste | Miraculum | ZakonczoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz