Wstałem i popatrzyłem na zegarek który był obok mojego łóżka.
6:37.
Zadrżałem czując chłód na swoim ciele, lecz nie był on spowodowany niską temperaturą był to...Dziwny chłód...Nie wiem jak to opisać.
Ubrałem szybko czarne jeansy i czarną bluzę, nic nawet nie zjadłem tylko założyłem buty i ruszyłem do szpitala.Podpytałem babkę od tego wszystkiego gdzie leży Kacper.
-Jest pan kimś z rodziny?-spytała patrząc się znad okularów.
-Em...Brat-powiedziałem szybko.
-Dobrze, sala numer 42-powiedziała na co odrazu tam ruszyłem.
Wbiłem do sali nawet nie pukając, na łóżku leżał Kacper.Wyglądał jak zwłoki...Fioletowe sińce pod oczami, przymróżone oczy, głęboki nieregularny oddech...I jeszcze ten czerwony ślad na szyi...Dobrze że ten idiota żyje.
Gdy podeszłem bliżej spojrzał na mnie nawet nie przechylając głowy.-Hej-chciałem jakoś zacząć rozmowę.
-Cześć-odopowiedział po czym jego wzrok znowu wrócił na sufit.
Ehh...-Kiedy cię wypuszczają?-spytałem.
-Mówili że jutro...-odpowiedział zachrypniętym głosem-mógłbyś mi podać wodę?-spytał.
-Jasne-odpowiedziałem po czym podeszłem do butelki i dałem ją Kacperowi.
Zdążył w tym czasie usiąść, napił się po czym spojrzał na mnie.-Dlaczego przyszedłeś?-spytał patrząc gdzieś przed siebie.
-Bo chciałeś się zajebać? Granica memów kończy się na problemach z psychiką Kacper-powiedziałem lekko opryskliwie ale zaczęły mną targać emocje.
-Ta...Wiem że mam problemy ze sobą-odpowiedział cicho i spokojnie.
-Człowieku co to w ogóle miało być?! Jak mogłeś postawić mnie w takiej sytuacji?!-Robiłem mu wyrzuty.
-Wiem ja...-Nie dokończył bo kropla krwi spadła mu na kołdrę.
Obaj w tym samym czasie spojrzeliśmy na miejsce plamy.
Spojrzałem potem na nos Kacpra, z którego właśnie sączyła się spora ilość krwi.
Próbował ją wycierać ale ona nie chciała przestać lecieć, wkońcu oparł się i zamknął oczy a ja zacząłem krzyczeć za lekarzami.
Każda sekunda oczekiwania na nich wydawała się być godziną.Wyprosili mnie z sali i zaczęli go ratować.
To moja wina...Mogłem chociaż raz pomyśleć i nie robić mu wyrzutów w sziptalu gdy jest w takim stanie!
Kopnąłem z całej siły niczemu nie winny śmietnik obwiniając sie o to.
Usiadłem z hukiem na krzesło i czekałem.
Czas ciągnął się i ciągnął i tak chyba w nieskończoność.Wkońcu z sali w której leżał Kacper wyszedł lekarz.
Podbiegłem do niego.-I co z nim?!-Zapytałem nerwowo.
-Aktulanie śpi jest już późno niech pan wróci jutro-powiedział zimno po czym zniknął w swoim gabinecie.
Tak jak rozkazał tak też zrobiłem.Otworzyłem drzwi od mieszkania, byłem wykończony nic mi się nie chciało, a był tu taki syf że to masakra.
-Jutro posprzątam-burknąłem zaspany sam do siebie wiedząc że i tak tego nie zrobię.
Mimo że byłem bardzo zmęczony jednak przydałoby się umyć.
Wskoczyłem szybko pod prysznic.
Po umyciu ubrałem bokserki i położyłem się na miękkim łóżku zatapiając głowę w poduszce.
Nagle wszystko wróciło, miałem przed oczami obraz Kacpra który macha mi a jego mirindy się rozsypują po całej ulicy.
Jego rumieńce na twarzy i skrępowanie gdy podeszłem mu pomóc...Jego zadowolona mina gdy przyszedłem...
Czuje się źle bo to chyba ja go zniszczyłem.
Ehh...
Nie chciałem zadręczać się więcej i psuć sobie snu który w końcu udało mi się uregulować.
Szybko wyłączyłem myślenie i odpłynąłem w krainę Morfeusza wsłuchując się w krople deszczu stukające o szybę.