28. Sahara

1K 121 17
                                    



Droga do Mariquich nie należy do tych krótkich. Jest monotonna, a parzące słońce wykańcza i wysusza gardło. Nieczęsto schodzimy z koni, by jak najszybciej dotrzeć do celu i nie poparzyć stóp piaskiem.

Jednak zatrzymujemy się tuż przed murami Mariquich.

Nerwowo chodzę tam i z powrotem, pomimo zapewnień Ishaqa, że wszystko ma pod kontrolą. Już kilka godzin temu zniknął za bramą świątyni, w której się zatrzymaliśmy, by porozmawiać z odpowiednimi ludźmi. Mówił, że zajmie to trochę czasu, ale nie spodziewałam się, że aż tak długo.

Gryzę skórki przy paznokciach, a do głowy przychodzą mi kolejne pomysły, co mogło mu się stać. Ktoś mógł go napaść, porwać, z a b i ć. Mógł nas zostawić tutaj albo jego spotkania nie poszły tak, jak je zaplanował.

Albo po prostu potrzebuje czasu.

Wzdycham i przeczesuję palcami włosy. Zaczynam splatać i rozplatać grubego warkocza, rozglądając się wokół. Za przejrzystym materiałem widzę kilku wojowników Tula, których zabraliśmy ze sobą. Widocznie są pewni powodzenia Ishaqa, bo rozmawiają swobodnie, siedząc na poduszkach w kącie.

Świątynia, w której gościmy, nie jest duża. Wygląda bardziej jak dom, dywany na podłogach, zasłony i materiały w przejściach sprawiają, że wnętrze jest przytulne, a zamiast monumentalnego ołtarza, pod czternastoramienną gwiazdą – z brązu, nie złota czy srebra i bez rzeźbień – stoi stół nakryty miękką czerwoną płachtą i czternastoma świecami symbolizującymi każdego boga.

Wjechaliśmy do miasta z samego rana, ale ulice już były przepełnione. Ishaq zaprowadził nas do mało uczęszczanej świątyni daleko od suku.

– Mówią, że na to miejsce została rzucona klątwa. Ten, kto wejdzie, nigdy już nie wyjdzie – powiedział, kiedy zapytałam się, dlaczego nikt tu nie przychodzi. Mrugnął okiem. – Ale to tylko miejska legenda.

Teraz myślę, że jednak jest prawdą. Nigdy stąd nie wyjdę.

Siadam ciężko na drewnianym schodku i ukrywam twarz w dłoniach. Niepokój ściska moje wnętrze w oczekiwaniu. Nie mogę wyjść na zewnątrz, nawet nie znam drogi do pałacu. Pójście tam byłoby niebezpieczne, a i tak nie dostałabym się do środka.

– Niedługo wróci. – Słyszę nad sobą głęboki głos z akcentem i odwracam się, by zobaczyć Hashima. Stoi z małą parującą miską i podaje mi ją.

Wącham zawartość, która wygląda jak herbata i biorę ostrożny łyk. Gorzki smak wypełnia moje usta i się krzywię.

– Skąd wiesz? – pytam, oblizując usta.

– Zawsze wraca.

Przypatruję się mężczyźnie, próbując go rozgryźć. Nie odezwał się bezpośrednio do mnie odkąd, uciekliśmy z Devrimem z obozu, a już wtedy za mną raczej nie przepadał. Ale nie mogę tego tak zostawić – będzie mi potrzebny. Jest wojownikiem i potrafi wróżyć. Chociażby dlatego powinnam zacząć z nim rozmawiać.

– Jesteście przyjaciółmi? – Unoszę brew.

Jednak on, zamiast mi odpowiedzieć, oddaje moje spojrzenie przez kilka chwil, po czym unosi materiał oddzielający od siebie wnęki i znika za nim, bez słowa.

Przygryzam policzek i mrużę oczy. Wypijam duszkiem herbatę, nie zważając na smak czy jej temperaturę i odchrząkuję, odstawiając na podłogę pustą miseczkę. Słyszę rozmowy i śmiechy, ale wyłączam się, nie wyłapując słów.

Wędrujące PiaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz