Kiedy przeczytasz ten rozdział, koniecznie przeczytaj notkę pod nim!
Statek rozbił się o skały, a tata leżał na piasku kilkanaście metrów dalej. Było ciemno, a fale złowrogo rozbijały się o brzeg.
— Alicjo.
Usłyszałam słaby głos ojca, a ten obrócił się na bok, podpierając na ręce.
— Alicjo, źle zrobiłaś, oddając swój dar. Od lat nikt nie nosił w sobie krwi dwóch błogosławionych rodzin. Wiedz jednak, że Wesa jest zadowolona, że odrzuciłaś geny swojej matki. — Przerwał, jęcząc z bólu. — Wiedz, że was kocham. Odbuduję łódź i wrócę. Może po tylu latach...Sen skończył się.
Otworzyłam oczy. Czułam się, jakby ktoś rozjechał mnie tirem i później dobił na wstecznym, gruchocząc kości. Ból promieniował w całym moim ciele, nie mając źródła.
— Ile spałam? — wycharkałam, widząc siedzącą obok łóżka Pepe. Miała cienie pod oczami i była blada jak ściana.
— Cztery dni, nie licząc poniedziałku — powiedziała spokojnie i podeszła do okna, żeby odsłonić zasłonę. Pokiwała do kogoś i chwilę później w drzwiach stał już Henry z drewnianą tacą w rękach.
Był uśmiechnięty, a postawę jak zwykle miał wyprostowaną. Czyli nic nadzwyczajnego, jak na to, że potrafił panować nad ogniem. Później dopiero dostrzegłam, że wśród rozczochranych włosów, widnieje jedno, czarne jak węgiel pasmo.
— Czy to przeze mnie? — spytałam i wskazałam głową na czuprynę rudzielca.
Przytaknął i usiadł obok mnie na łóżku. Na tacy leżały dwa tosty, szklanka wody i miseczka z jogurtem.
— Dziękuję — rzekłam i spróbowałam usiąść. Syknęłam z bólu, kiedy spróbowałam oprzeć się na rękach. Dłonie były zabandażowane, a na jednym z nich pojawiła się czerwona plama.
Spojrzałam pytająco na Pepe, a ona mruknęła coś pod nosem i wyszła pospiesznie. Henry, widząc moje nieudolne próby, pomógł mi się podnieść i oprzeć o ścianę.
Kiedy już miałam zabrać się za konsumpcję śniadania, do pokoju wbiegł płomiennowłosy, czerwony chochlik, trzymając w ręku paczki z bandażami.
— Cholera! — krzyknęła za nim Phoebe, wbiegająca do pomieszczenia. Z perspektywy osoby postronnej, scena, która miała miejsce musiała być bardzo niezrozumiała i komiczna. Pepe, usiłująca złapać skrzata, rzucająca się na podłogę, tarasujący mu drogę Henry i ja, próbująca trafić malucha wodą ze szklanki. Koniec końców stworzonko potknęło się o nogę dziewczyny, a strumyk wody spętał mu kończyny.
— Co. To. Jest? — wydukałam. Teraz obydwie rany się otworzyły i bandaże były całe we krwi.
—To? No cóż, można powiedzieć, że dziecko twoje i Henry'ego.* * *
— To nie jest ani trochę zabawne! — krzyknęłam, na pokładających się ze śmiechu przyjaciół. W trakcie śniadania Pepe dokładnie opowiedziała mi, co się stało. Ten błysk, który zapamiętałam, zmaterializował się w mały płomyczek, który miał ręce i nogi. Później wyrosły mu oczy, wykształciło się ciało. Owszem, pocałunek ognia przeszedł na chłopaka, ale z racji tego, że siła światła nas odepchnęła, część z daru pozostała bez właściciela. I w ten oto sposób powstał George. Tak, Henry dał mu na imię George.
— Co to niby jest? Po co to w ogóle komu? Może zostawimy to na środku oceanu i odpłyniemy?
— Jesteś najgorszą matką na świecie — żachnęła się Phoebe i wzięła chochlika na ręce. Z wyglądu niewiele przypominał cokolwiek. Był jak połączenie człowieka, kulki ognia i czegoś, co występuje tylko w najgłębszych odmętach Rowu Mariańskiego. Szczególnie dziwne były jego wąsy. No błagam, kilkudniowe stworzenie i ma wąsy, jakich pozazdrościłby niejeden dorosły. Całe szczęście nie ma ogona, ale gdyby mu nagle wyrósł to wcale by mnie nie zdziwiło.
— To co z nim zrobimy? — spytał Henry, stając koło Pepe.
— Ja już podsunęłam jedną propozycję.
Dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem.
— No dobra, dobra. Na razie może zostać u mnie — powiedziałam. — Ktoś wie co... George je? W końcu musi coś jeść.
— Cóż... — Westchnęła dziewczyna.
CZYTASZ
Kiedy morze pozostawi swe znamię
Fantasi,,Płacz nocy objawia się spadaniem gwiazd. Płaczem dnia są promienie słońca, które łaskoczą po twarzy. Płacz chmur jest deszczem, niosącym szczęście. Płacz morza to piana, zwiastująca strach." Alicja kochała wodę. Życie, jakie w niej znalazła. Wraz...