Rozdział 4. Podwodne perypetie i zjadacz piasku

33 6 6
                                    

Kiedy przeczytasz ten rozdział, koniecznie przeczytaj notkę pod nim!

Statek rozbił się o skały, a tata leżał na piasku kilkanaście metrów dalej. Było ciemno, a fale złowrogo rozbijały się o brzeg.
— Alicjo.
Usłyszałam słaby głos ojca, a ten obrócił się na bok, podpierając na ręce.
— Alicjo, źle zrobiłaś, oddając swój dar. Od lat nikt nie nosił w sobie krwi dwóch błogosławionych rodzin. Wiedz jednak, że Wesa jest zadowolona, że odrzuciłaś geny swojej matki. — Przerwał, jęcząc z bólu. — Wiedz, że was kocham. Odbuduję łódź i wrócę. Może po tylu latach...

Sen skończył się.
Otworzyłam oczy. Czułam się, jakby ktoś rozjechał mnie tirem i później dobił na wstecznym, gruchocząc kości. Ból promieniował w całym moim ciele, nie mając źródła.
— Ile spałam? — wycharkałam, widząc siedzącą obok łóżka Pepe. Miała cienie pod oczami i była blada jak ściana.
— Cztery dni, nie licząc poniedziałku — powiedziała spokojnie i podeszła do okna, żeby odsłonić zasłonę. Pokiwała do kogoś i chwilę później w drzwiach stał już Henry z drewnianą tacą w rękach.
Był uśmiechnięty, a postawę jak zwykle miał wyprostowaną. Czyli nic nadzwyczajnego, jak na to, że potrafił panować nad ogniem. Później dopiero dostrzegłam, że wśród rozczochranych włosów, widnieje jedno, czarne jak węgiel pasmo.
— Czy to przeze mnie? — spytałam i wskazałam głową na czuprynę rudzielca.
Przytaknął i usiadł obok mnie na łóżku. Na tacy leżały dwa tosty, szklanka wody i miseczka z jogurtem.
— Dziękuję — rzekłam i spróbowałam usiąść. Syknęłam z bólu, kiedy spróbowałam oprzeć się na rękach. Dłonie były zabandażowane, a na jednym z nich pojawiła się czerwona plama.
Spojrzałam pytająco na Pepe, a ona mruknęła coś pod nosem i wyszła pospiesznie. Henry, widząc moje nieudolne próby, pomógł mi się podnieść i oprzeć o ścianę.
Kiedy już miałam zabrać się za konsumpcję śniadania, do pokoju wbiegł płomiennowłosy, czerwony chochlik, trzymając w ręku paczki z bandażami.
— Cholera! — krzyknęła za nim Phoebe, wbiegająca do pomieszczenia. Z perspektywy osoby postronnej, scena, która miała miejsce musiała być bardzo niezrozumiała i komiczna. Pepe, usiłująca złapać skrzata, rzucająca się na podłogę, tarasujący mu drogę Henry i ja, próbująca trafić malucha wodą ze szklanki. Koniec końców stworzonko potknęło się o nogę dziewczyny, a strumyk wody spętał mu kończyny.
— Co. To. Jest? — wydukałam. Teraz obydwie rany się otworzyły i bandaże były całe we krwi.
—To? No cóż, można powiedzieć, że dziecko twoje i Henry'ego.

* * *

— To nie jest ani trochę zabawne! — krzyknęłam, na pokładających się ze śmiechu przyjaciół. W trakcie śniadania Pepe dokładnie opowiedziała mi, co się stało. Ten błysk, który zapamiętałam, zmaterializował się w mały płomyczek, który miał ręce i nogi. Później wyrosły mu oczy, wykształciło się ciało. Owszem, pocałunek ognia przeszedł na chłopaka, ale z racji tego, że siła światła nas odepchnęła, część z daru pozostała bez właściciela. I w ten oto sposób powstał George. Tak, Henry dał mu na imię George.
— Co to niby jest? Po co to w ogóle komu? Może zostawimy to na środku oceanu i odpłyniemy?
— Jesteś najgorszą matką na świecie — żachnęła się Phoebe i wzięła chochlika na ręce. Z wyglądu niewiele przypominał cokolwiek. Był jak połączenie człowieka, kulki ognia i czegoś, co występuje tylko w najgłębszych odmętach Rowu Mariańskiego. Szczególnie dziwne były jego wąsy. No błagam, kilkudniowe stworzenie i ma wąsy, jakich pozazdrościłby niejeden dorosły. Całe szczęście nie ma ogona, ale gdyby mu nagle wyrósł to wcale by mnie nie zdziwiło.
— To co z nim zrobimy? — spytał Henry, stając koło Pepe.
— Ja już podsunęłam jedną propozycję.
Dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem.
— No dobra, dobra. Na razie może zostać u mnie — powiedziałam. — Ktoś wie co... George je? W końcu musi coś jeść.
— Cóż... — Westchnęła dziewczyna.

Kiedy morze pozostawi swe znamięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz