teach me how to say goodbye

459 40 28
                                    

Nienawidzę angielskich tytułów. Ale musiałem, to z "Hamiltona" i jest wspaniałe. A sam tytuł zbioru to z Kyoutaniego, też jest genialne. 

Zaczęło się to od shota, który przywołam - i teraz idzie dalej. 

t k a n k a

Mitoza, podział komórki, jest biologicznie uznaną podstawą życia.

Z puntku widzenia emocjonalnego jako podstawę życia można postrzegać miłość w jej najróżniejszych odmianach.

Oba te procesy mogą się zwrócić przeciwko człowiekowi. Niekontrolowany, patologiczny podział komórkowy zawiera w sobie kwintesencję nowotworu. Patologiczna miłość uwalnia toksyny oraz spektrum innych trucizn.

Biologia i psychika od zawsze chętnie się przeplatały i równo bolały.

Shigeru ucierpiał z ramienia biologii, gdy coś w dyskrecji poszło źle. Za swojego partnera - Kyoutani otrzymał rany szarpane na duchowości. Obaj prawdopodobnie cierpieli w podobnym nasileniu, choć każdy na swój sposób.

x

- Ty debilu! - wrzasnął Kentarou tak, że pewnie po całym szpitalu pacjenci wybudzali się z narkozy. - Odejdź od tego okna!

Z wysokości pierwszego piętra Shigeru posłał mu odsłaniający zęby uśmiech. Yahabowa beztroska, którą obecnie podkreśliło jeszcze idiotyczne machanie ręką, doprowadzała Kyoutaniego do szału.

- Chodź tu - dodał Yahaba; głośno, ale bez przesady. Jeśli znowu urządziliby przedstawienie, być może tym razem nie obyłoby się bez reprymendy. - Albo ja do ciebie przyjdę.

- Leż tam spokojnie, do diabła - fuknął blondyn pod nosem, przyśpieszając kroku w stronę wejścia i schodów. Mignął jak burza na kilku korytarzach, by zwolnić dopiero w pokoju swojego chłopaka - pozbyć się rozzłoszczonej energii i z kontrastującą apatią pogłaskać wierzch dłoni Shigeru. W myślach dziękując mu, że wreszcie się położył i przestał przysparzać dodatkowych zmartwień.

Zapeszył, bo Yahaba zaraz chciał siadać, mimo że na twarzy prawie zielony obok bladości. Zarzucił ramię na szyję pochylonego Kentarou, podciągnął się na tym oparciu, aż obaj zetknęli się nosami.

- Czego się boisz? - szepnął. - Wszystko będzie dobrze.

- Czego się boję? - mruknął Kyoutani, spoglądając w innym kierunku. W innej pozycji być może pokręciłby głową z politowaniem. Bo cóż to za głupie pytanie? - Twojej operacji.

- No, to wiem. - To Shigeru użył westchnienia pełnego politowania, po czym ulokował się z powrotem na materacu. - Ale dlaczego?

- Bo to ty.

- Właśnie - podchwycił. - To ja, więc będzie dobrze. Obudzę się. Trochę wiary we mnie.

Nie wiem - pomyślał Kyoutani. Najpewniej tak, ale nie możemy wiedzieć. Tak nam powiedziano, wiesz przecież.

x

- Dobranoc - szepnął Yahaba, bezdźwięcznie i słabo, ręką zatrzymawszy podsuwaną mu maskę tlenową. - Dobranoc - powtórzył z determinacji głośniej.

- Co to za beznadziejne "dobranoc"? - odrzekł Mad Dog-chan. Nie wiedział, czy Shigeru jeszcze pojmie jego słowa, lecz nie tylko dla niego je wypowiadał, głosem cichnącym coraz bardziej. - Za chwilę przecież się obudzisz, jak obiecałeś, co nie?

l e k k i c i ą g d a l s z y 

Kyoutani nieczęsto okłamywał Yahabę, lecz tamtym pojedynczym razem czuł się upoważniony. 

Tak, kiedy do operacji mieli jeszcze kilka dni zapasu i zasiedli razem, by omówić wszystkie "w razie gdyby", obiecał Shigeru, że podczas operacji zrobi coś ze sobą. Coś sensownego.

Nie wierzył w to ani przez chwilę. (Czyżby sam Yahaba wierzył? Wątpliwe, znali się za dobrze.) Oczywiście, że nie zrobi! 

Wiedział, jak to będzie. Obchody korytarza, szybkim, sprężystym marszem, prawie jakby miał w sobie choć krztynę energii. Jasne. Raczej uciekał przed czymś, świadom już z góry, że nie ucieknie. Nie widział ludzi; słyszał ich tylko, gdy ten czy ów fuknął, potrącony ramieniem. 

- Myślisz, że ty masz źle? - zapytał ktoś, rozżalony, o szklistych oczach.

A Kentarou wierzył szczerze, że ma najgorzej. Jeśli straci tego idiotę... 

A Kentarou bał się, że będzie miał takie same oczy. 

W jego żyłach płynęła czysta kofeina; gdyby drobniaki się nie skończyły, zagęściłaby się nawet bardziej. Bo jeśli serce miało mu eksplodować, zrobiłoby to z samych emocji. 

O Boże...

x

Nie wiedział jak. Po prostu wyczuł, bo słyszeć nie było co. Szelest pościeli nie stanowił najgłośniejszego hałasu, a zmordowany Kyoutani spał głęboko w fotelu obok łóżka swojego partnera. Padł, szczęśliwy, że cudem pozwolono mu wejść. Padł ciężko, jakby miał się już więcej nie podnieść. 

Jakby im obu groziło to samo. Wieczystość - i bezruch. 

A jednak zerwał się, gdy tylko Shigeru usiadł na łóżku szpitalnym. By patrzeć na niego jak w obrazek, zapuchniętymi oczami. 

- O mój Boże - stęknął niemal bezgłośnie.

- O mój Boże - westchnął w synchronizacji Shigeru, uchylając powieki, które najpierw poraziło światło, a potem obecność Kyoutaniego. 

Wyglądającego doprawdy jak trup, chociaż w teorii był tym pełnosprawnym. 

Przez dłuższy moment czoło Yahaby pozostawało zmarszczone srogo, niby w męce.

- Zawołam lekarza - zadeklarował Kentarou. - Boli cię głowa? Nieważne, i tak zawołam.

- Wyjdziesz za mnie? - spytał człowiek, który otarł się o śmierć.

- Co? - żachnął się oniemiały blondyn. - To po narkozie ci tak...?

- Wyszedłbyś za mnie? 

- Małżeństwa homoseksualne nie są dostępne w Japonii - wypalił Kyoutani bezmyślnie, nie w pełni przytomny. 

- Wyjadę z tobą za granicę.

- Skąd weźmiesz pieniądze? - zdumiał się Mad Dog-chan. 

- Cholera, sprzedam nerkę - fuknął Shigeru. - Zgadasz się czy nie? 

- Tak - wykrztusił w końcu. 

x

Nawet w podobnej sytuacji Yahaba musiał być taki... do przodu. 

Aż Kyoutani zapomniał martwić się o jego zdrowie.

Aż nie wiedział, czy cieszyć się z cudownej łaski ocalenia, czy z rzekomego małżeństwa. 

attack at maximum power [kyoutani x yahaba]Where stories live. Discover now