Rozdział 5. Wszystko się komplikuje to i pogoda świruje

36 5 4
                                    

— Wygrałem! — krzyknął, rzucając karty na szpitalny stolik.
— Tak, wygrałeś — powiedziałam z udawanym smutkiem i schowałam talię do pudełka.
— Panno Ortega, nie wolno przebywać na łóżku innego pacjenta - rzekła pielęgniarka, wchodząc do sali. — Część chorób przenoszona jest właśnie przez ubrania czy pościel.
— Ma pani rację, słyszałam, że byciem rudym można się zarazić — rzuciłam, zeskakując na podłogę.
Napotkałam morderczy wzrok chłopaka i rozbawiony, uśmiechającej się pod nosem kobiety.
Położyłam się na niepościelonym łóżku i przykryłam kołdrą.
Pielęgniarka sprawdziła nam temperaturę i ciśnienie, a kiedy wychodziła, do sali weszli lekarze na rutynowy obchód. Obejrzeli nas, zapytali o samopoczucie i wyszli. Około południa przyszła mama Henry'ego. Wszyscy, którzy ją znają mówią o niej ,,złota kobieta". Mimo posiadania czwórki dzieci, uśmiech był nieodzowną częścią jej życia. Była dosyć przysadzista, miała długie, kręcone (oczywiście rude) włosy i twarz całą w piegach. Henry wiele po niej odziedziczył. Co prawda jego czupryna nie była nawet falowana, lecz wiecznie sterczała na wszystkie strony. No ale weźmy na przykład oczy. Ten sam orzechowy kolor, ta sama empatia, którą promieniowały nawet gdy był zły.
Od zawsze był dla mnie jak brat. Opiekował się mną, bronił kiedy starsi wyzywali mnie od dziwadeł, a teraz prawie umarł, próbując mnie ratować.
Miał trzycentymetrową bliznę na lewym policzku. Pamiątka po tym, jak próbowaliśmy ukraść jagody z ogródka pani Dearlow. Kiedy uciekaliśmy z łupem przez płot, omsknęła mu się noga i zahaczył o drut. Nieśliśmy wtedy owoce dla chorej Pepe, która w leżała w łóżku z czterdziestostopniową gorączką.

Na sali leżała jeszcze jedna osoba. Dziewczyna o intensywnie brązowych włosach sięgających do żuchwy, przenikliwym spojrzeniu i ciemniejszej karnacji. Nie była zbyt wylewna i wyraźnie miała jakiś problem dotyczący mojej osoby. Polubiła za to bardzo Henry'ego. Kiedy szłam się myć, słyszałam jak się śmiali i rozmawiali. Czasami siedziałam tam dużej tylko po to, żeby upewnić się, że nie mówią o mnie. Zawsze miałam ten problem. Nigdy nie lubiłam jak ludzie o mnie mówią za moimi plecami. Nieważne, czy dobrze, czy źle. Raz nawet nie przyszłam na urodziny znajomej z klasy, bo dzień wcześniej mówiła komuś kogo zaprosiła i padło moje imię. Było mi potem głupio, ale mojej schizy niestety nie można opanować.

Po południu przyszła moja mama, a pielęgniarka wręczyła jej formularz wypisu, dzięki czemu z rana mogłam spokojnie wrócić do domu. Nie była długo, bo miała do niej przyjść znajoma, więc tylko chwilę pogadałyśmy i wyszła.
— Zaraz wracam — powiedziałam na odchodne i weszłam do łazienki. Chciałam wziąć szybki prysznic, ale słysząc rozmowy dochodzące zza ściany przesiedziałam tam dłużej, niż tego oczekiwałam.
— No powiedz jej — nalegała Susanne, ale nie dosłyszałam co było tematem rozmowy.
— Nie, to nie jest odpowiedni moment... Alicja wiele przeszła...
— Zrób to. Najlepiej jutro, kiedy wyjdziecie. Im szybciej, tym lepiej.
Reszty zdań już nie słyszałam. Nie chciałam słyszeć. Puściłam mocniej wodę i siedziałam pod prysznicem jeszcze dobre pół godziny, płacząc. Wiedział, jak tego nienawidzę. Że może mi o wszystkim mówić otwarcie, nawet jeśli jest to najgłupszy pomysł pod słońcem.

Kiedy wyszłam, czerwona jak pomidor od ciepłej wody, obydwoje już spali, a światło na sali było zgaszone.
— Mogę już iść? — spytał chłopak zaspanym głosem, przebudziwszy się.
— Tak — burknęłam i rzuciłam kosmetyczkę na szafkę. Zasłoniłam się kołdrą, aż po szyję, mimo że było mi strasznie gorąco. Nie chciałam z nim rozmawiać.

* * *

Nazajutrz rano spakowałam się jak szybko tylko mogłam i z niecierpliwością czekałam na przyjście mamy. Chrapanie Henry'ego było jednak na tyle nieznośne i uciążliwe, że postanowiłam przejść się po korytarzach szpitala. No przynajmniej tam, gdzie mogłam wejść. Chodziłam tak jakiś czas zastanawiając się, czy mogłabym leczyć ludzi w sposób, w jaki sama się uleczyłam. Zanurzając ich w wodzie, pozwalając otulić ich ciało zimnem. Oczywiście bez zanurzania głowy, w końcu nie wszyscy są z rodzin wody.

Kiedy morze pozostawi swe znamięOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz