Rozdział 8

60 2 14
                                    

|Ashley|

Siadam i wracam do czytania. Jestem dumna, że tym razem nie dałam się komuś stłamsić. Kim w ogóle jest ten chłopak żeby najpierw zawracać mi gitarę jakimiś zaczepkami, a potem grozić pobiciem przez swoją obstawę!?

Przez następne minuty podróży panuje cisza, którą zakłóca tylko regularne pochrapywanie jednego z wielkoludów.
Jednak cały czas czuję na sobie wzrok blondyna. Próbuję skupić się na książce ale niezbyt dobrze mi to idzie. Czuje jak gapi się na poszczególne części twarzy i reszty ciała.

Co chwila spoglądam na zegarek,  minęła dopiero połowa drogi, a minuty pod wpływem tego intensywnego spojrzenia zdają się trwać wiecznie.

W końcu nie wytrzymuje i decyduję, że idę się przejść. Nawet gdy wychodzę czuję, że oczy chłopaka odprowadzają mnie do samych drzwi.                                                                                   

Jestem na korytarzu. Rozglądam się w obie strony ale nie widzę żywej duszy. 

Podchodzę do okna i przyglądam się zmieniającemu się widokowi za oknem. Puste wrzosowiska zmieniają się w gęste lasy i odwrotnie. 

Odwracam się w prawo, a w oddali jak znikąd pojawia się kobieta pchająca wózek ze słodyczami. Uśmiecham się pod nosem i idę w jej kierunku.

Nagle drzwi jednego z przedziałów otwierają się i wpada na mnie drobna dziewczyna o ciemnych włosach.

-Aish...Przepraszam...w porządku?-patrzy na mnie ciemnymi oczami

-Myślę, że raczej tak-mówię i podaję jej dłoń-Jestem Ashley.- brunetka chwilę się waha po czym ściska moją rękę.

-Pansy. Nie kojarzę cię. Jesteś ze Slytherinu?-puszcza dłoń.

-Emm nie. Jestem nowa i nie należę jeszcze do żadnego domu.

-Ah okej.-odpowiada i zapada niezręczna cisza. patrzę w stronę wózka ze słodyczami. Dziewczyna chyba to zauważa bo nareszcie przerywa ciszę-O też idziesz po przekąskę?

-Miałam taki zamiar-mówię i uśmiecham się lekko-może chodźmy razem-proponuje i tak robimy.

Kobieta przy wózku obsługuje dwie osoby. Stajemy w kolejce, a gdy poprzedni klienci płacą i odchodzą zostajemy miło przywitane ciepłym uśmiechem.

Patrzę na różnorakie łakocie i nie mogę się zdecydować, które wziąć. Mówię Pansy żeby ona kupowała pierwsza. Ciemnowłosa bez wahania zamawia: dwa Czekoladowe Kociołki,  cztery Balonówki Drooblego, jedną czekoladową żabę i paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta. 

Płaci i przychodzi moja kolej. W końcu decyduję się tylko na trzy Balonówki i jeden dyniowy pasztecik, który poleca mi sprzedawczyni. Wyciągnęłam z torby portfel i wyjęłam odpowiednią liczbę galeonów, które dostałam od taty przed wyjazdem. Powiedział mi też wtedy, że co miesiąc pocztą będzie dostarczał mi kieszonkowe.

Gdy wracamy zaczynam jeść swojego pasztecika. Jest tak dobry jak mówiła Pani przy wózku.  Pansy również zaczyna konsumpcje, tyle, że jednego ze swoich kociołków. Idąc powolnym krokiem toczymy żywą rozmowę. 

Dziewczyna opowiada o zwyczajach nauczycieli, o wrednym poltergeiście Irytku oraz ogólnie o szkole. Śmiałam się cały czas i robi mi się trochę smutno gdy docieramy do przedziału,  z którego wyszła Pansy.

-Może cię odprowadzić?-pyta dziewczyna trzymając za klamkę

-Nie, nie trzeba dam sobie radę-posyłam jej uśmiech-Do zobaczenia potem.-mówię jeszcze po czym idę przed siebie.

Już za chwilę sprawdzimy jak duże jest ego tlenionego kretyna...

czas zrealizować plan.

|Draco|

Odkąd wyszła minęło już chyba pół godziny. Daleko pójść nie mogła, jesteśmy w pociągu. Jak na zawołanie dziewczyna staje w drzwiach, zamyka je za sobą ale nie idzie na swoje miejsce tylko staje krok przede mną.

 Wiedziałem, że będzie przepraszać i błagać o litość za to jak się do mnie odezwała.

Ale ta robi coś co mnie zaskakuje. Wyciąga w stronę moją i goryli rękę z trzema balonówkami. 

 Koleżanka chyba stwierdziła, że najszybciej wybaczę jej za zapłatą, a że sama jest pewnie tak biedna jak Weasleyowie to kupiła mi słodycze. Jak w mugolskim przysłowiu "przez żołądek do serca" czy jakoś tak. Uroczo.

Ale ze mną nie ma tak łatwo.

-Och to strasznie miłe z twojej strony, ale... -mówię słodkim głosikiem i przeciągam ostatnie słowo-niestety jestem na specjalnej diecie i takie nie zdrowe rzeczy jem tylko... -nie kończę bo Crabbe i Goyle dziękują jej i swoimi grubymi łapskami biorą po cukierku z jej drobnej rączki. 

Kiedy zostaje tylko jeden dziewczyna odwraca się i siada na swoje miejsce. Odpakowuje cukierka i uśmiechając się do mnie triumfalnie wrzuca go do swojej małej buzi i powraca do książki.

Dałem się. Tak cholernie się jej dałem. Ukartowała to. Nie chciała przepraszać i błagać o wybaczenie tylko zakpić sobie ze mnie. ZE MNIE.

Niech jej będzie, ale teraz to jest wojna.

Mija dwadzieścia minut. Zaprzestaje wyglądania przez okno i znów wbijam wzrok w jej twarz. Ma mały zgrabny nos, pełne, malinowe usta i duże, zielone oczy. Po bokach jej twarzy, z obu stron falami na ramiona opadają długie, blond włosy. 

Na jej polikach pojawia się rumieniec. Dobrze wie, że ją obserwuję. Mimowolnie uśmiecham się. Przyglądam się jej tak aż do końca podróży.

Kiedy się zatrzymujemy blondynka zrywa się z miejsca. Nieudolnie próbuje ściągnąć kufer. Również wstaje, podchodzę do niej i zdejmuję jej bagaż na dół. 

Patrzy na mnie tymi zielonymi oczami z dołu. Zauważam, że jestem od niej głowę wyższy. Zabiera mi kufer z ręki, łapie klatkę z sową i wychodzi bez słowa.

Zostawiła książkę.

Skądś Cię znam...||dlmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz