Rozdział 41

616 43 11
                                    

*Bilbo*

Rano obudziłem się jako pierwszy... No dobra, wstałem jako pierwszy, gdyż całą noc nie zmrużyłem oka.

Przetarłem dłońmi twarz oddychając głęboko. A może to był sen? Może nic się nie wydarzyło?
Jednak jak spojrzałem na oddaloną ode mnie, bladą, ze śladami po łzach na policzkach dziewczynę wiedziałem że to niemożliwe.

Nie mogąc znieść tych przeklętch wyrzutów sumienia cicho wstałem by oddalić się od obozowiska. Do lasu...
Stanąłem na początku ścieżki patrząc w miejsce gdzie znika za drzewami i ciemności.

Westchnąłem, a wraz z nim oderwałem się od moich osobistych problemów. Gdzieś tam była Selly, i tego się trzymałem.

Już miałem zrobić krok na przód, kiedy ktoś nagle położył mi rękę na ramieniu. Zrozumiałem wtedy co to znaczy o mało nie wyskoczyć ze skóry.

- Co wy tu robicie?- zdziwiłem się widząc za sobą moich przyjaciół. Dalej za nimi zobaczyłem resztę. Wszyscy byli już na nogach.

- Nie tylko ty nie możesz spać.- Kili uśmiechnął się blado.- Każdy jest zdenerwowany.

Dobrze, że nie znają mojego prawdziwego powodu bezsenności..

- To co, idziemy się rozejrzeć?- spytał już bardziej rzeźkim tonem Kili.

- A co z resztą?

- Powiedzieliśmy już im, aby zostali i wszystko nadzorowali. Gdy przyjadą dadzą nam znać.

- Dziękuję, że wszystko ogarneliście.- odetchnąłem z ulgą.- Powoli zaczynam mieć dość bycia dowódcą.

- Całkiem nieźle ci idzie.- pochwalił mnie starzec na co podziękowałem uśmiechem.

We trójkę weszliśmy na ścieżkę. Po chwili oddaliły się głosy innych kompanów, aż zapadła cisza.

Ten las choć przypominał Mroczną Puszczę wcale nie zaczęliśmy mieć halucynacji zaraz po wejściu do niego. Miał za to inną wade; było w nim po prostu cicho. Wiatr nie szumiał, drzewa nie trzeszczały, brak było oznak życia leśnych zwierząt. Nawet nasze kroki nie wydawały żadnych odgłosów (nawet Killiego choć był krasnoludem). Albo tak się mi wydawało, gdyż czułem się ogłuszony.

Tak, cisza się ogłuszyła, brawo Baggins.

- Słuchajcie, czego szukamy?- pytanie krasnoluda, choć wypowiedziane szeptem było jak ostrzy szpikulec dla moich uszu.

- Mieliśmy się tylko rozejrzeć.- zauważył czarodziej a jego zdanie potoczyło się echem.

- Zapytałem tak ogólnie. Żeby przerwać tą ciszę.- rzekł siostrzeniec króla.- Im dłużej się w nią wsłuchuje tym bardziej mam wrażenie że ktoś nas obserwuje.

- Tak, ja też. Że zaraz coś na nas wyskoczy.- Gandalf aż się wzdrygnął.

- Wiecie co, coś w tym lesie jest dziwnego.- mruknąłem w końcu.

- Cóż, to pewnie czarna magia. Z Mroczną Puszczą jest tak samo.- przypomniał brunet.

- Zauważcie, że w Mrocznej Puszczy były pajęczyny. Ogólnie to pająki sprawiły, że po Zielonym Lesie nie ma śladu. Sauron je przysłał, bo sam chyba nie mógł rzucić uroku, w końcu nie ma ciała, ani pierścienia. - odrzekłem.- One przyniosły chorobę. A teraz się rozejrzyjcie; tu nie ma nic, co by przyniosło jakąkolwiek zaraze.- schyliłem się, by podnieść z ziemi małą gałązkę, która wyglądała jak skręcona, zwęglona bibuła.- A ja mam takie wrażenie, że tego lasu już dawno nie powinno być...

I Will Not Leave YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz