#6

421 66 65
                                    


Yoongi nie wrócił do mieszkania Jeona

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Yoongi nie wrócił do mieszkania Jeona. Przez całą noc włóczył się po mieście i myślał o najbliższej przyszłości. Nie było kolorowo. Miny innych bogów śmierci, również przechadzających się po ulicach Seulu, których mijał, mówiły same za siebie.

Widział ich. A oni widzieli jego.

— Jakie to jest pojebane — powiedział do siebie.

— I to mocno, bro. — Nieznajomy żniwiarz poklepał go po ramieniu. — Wjebali nas w niezłe gówno.

Niezłe gówno to mało powiedziane. Każdy z nich, gdzieś w głębi duszy, wiedział co się teraz stanie. Wojna pochłaniająca dziesiątki – jeśli nie setki – tysięcy istnień zarówno z gatunku bogów jak i ludzi. Bogowie śmierci, wbrew panującej powszechnie opinii, byli spokojnymi, ugodowymi istotami przyzwyczajonymi do cichego bytowania na granicy tego świata oraz wypełniania swojej syzyfowej pracy, a jakiekolwiek konflikty zbrojne uważali za całkowicie bezsensowne. Jednakże był powód, przez który żniwiarze będą walczyć, a w razie konieczności nawet zabijać, chociaż nie do tego zostali stworzeni. Tym powodem była wiedza. Byli świadomi tego, że po śmierci nie ma już nic, dusza się rozpływa, znika, dezintegruje.

Yoongi szybko odsunął się nieznajomego. Nagle zaczęło mu brakować powietrza, mimo że nigdy nie potrzebował go do oddychania, serce zaczęło tłuc tak mocno, że normalnemu człowiekowi powyrywałoby zastawki. Obrócił się na chwiejnych nogach i teleportował zanim kompletnie stracił kontrolę nad swoim ciałem, pozostawiając drugiego kosiarza w osłupieniu.


~


Klękał na czworaka, miał szybki, nierówny oddech. Jego żołądek robił właśnie kurs tańca dla początkujących, wywołując kolejną turę torsji. Zajęczał z bólu i zaczął charczeć chociaż doskonale wiedział, że to na nic, w końcu nie ma czym wymiotować, bo przecież nie je. Jedyne, co wydobyło z jego ust, poza jękami i stękami, była długa strużka gęstej, przezroczystej śliny, która wyparowywała po zetknięciu z nawierzchnią. Powolnymi ruchami, oparł, wcześniej wyprostowane, ręce na łokciach, a chwilę później położył się na boku.

Chyba miał to, co ludzie nazywają atakiem paniki. Notatka dla siebie, nigdy nie teleportować się w takim stanie.

Dobrą chwilę zajęło mu ogarnięcie się do stanu jako takiej używalności, z autopsji wiedział, że nudności nie ustąpią przez następne kilka godzin. Usiadł oparłszy się o coś, co okazało się brzegiem kanapy. Przez myśl przeszło mu, że chyba wie, gdzie jest.

Przez jego ciało przeszła krzepka staruszka, nucąc coś pod nosem i wymachując przy tym nazbyt energicznie miotełką do kurzu.

Uśmiechnął się ponuro wyciągając papierosa z paczki. Było dla niego coś w tej sytuacji tragicznie zabawnego, w końcu nie często się zdarzało, żeby jeden żniwiarz był przy śmierci całej rodziny. Widział jak ojciec tej biednej kobiety poślizgnął się naprawiając dach przeszło siedemdziesiąt trzy lat temu, jak jej młodsza siostra została brutalnie zgwałcona i zamordowana sześćdziesiąt osiem lat temu, jak matka pięćdziesiąt cztery lat temu umierała na gruźlice, jak męża pokonała nieoczyszczona rana na nodze, do której wdała się gangrena trzydzieści jeden lat temu, jak córka wraz z wnukiem umiera w seulskim szpitalu na porodówce dwadzieścia pięć lat temu, jak syna drwala przygniata drzewo dziesięć lat temu. W końcu przyszedł czas na nią.

Marlboro || YoonseokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz