Zaczyna się normalnie. Jestem oczkiem w głowie, pilnują mnie, pielęgnują by potem porzucić jak starą zabawkę, gdy pojawia się on. Teraz to on zajmuje moje miejsce, a ja zostaje odsunięta na bok. Dlaczego? Nie poznaje odpowiedzi. Potem pojawiają się kolejni, a ja tracę ciepło. Nie potrafię wyczuć go z ich ciał i słów. Są niczym stal, która przeciwna moje nerwy i przerywa na pół. Z mijającymi latami tracę wszystko, czuję jak wszystko co mogłam mieć a nigdy nie dostałam, przesypuje mi się pomiędzy palcami. Nie potrafię tego złapać ani ująć. Już nawet nie chcę, czuję jak moje serce powoli zamienia się w małą bryłkę lodu. Nie reaguje wkrótce na ich prośby, jestem nieobecna. Pytania wylewają się z ich ust, a ja mam ochotę zaśmiać się im prosto w twarz. Z każdym kolejnym dniem nic jednak się nie zmienia, jestem pominięta i odsunięta. A całe uczucia przelewane są na młodsze korzenie, które mam ochotę wyrwać i wyrzucić ze swojego życia. Po raz pierwszy czuje uczucie obojętnego chłodu i pragnienia. Pragnienia, którego nie potrafię ugasić.
Szkolne lata są podobne. Otacza mnie rój ludzi. Uśmiechniętych, radosnych i pełnych nieopisanego szczęścia. To wszystko jest skierowane do mnie, otacza moją osobę z każdej strony. Jednak ja nie czuję się pełna. To nie jest to czego chcę. Miesiące mijają zrywając kartki kalendarza, przez moje życie przepływają setki oddechów i błyszczących oczu. Tracę jeden po drugim, każdy wyrywa mi mój skarb z dłoni. Zostaje sama, nie potrafię się podnieś nawet nie próbuję. Tkwię w bólu i agonii, przynajmniej jeszcze to czuje.
Zmieniam się nie do poznania. Tak twierdzą inni chociaż wiem, że nadal jestem ta małą zakompleksiona dziewczynką, która od najmłodszych lat czuła się sierotą. Odsunięta, pominięta i zapomniana. Oni dostawali wszystko, gdy mnie nikt nie uraczył nawet uśmiechem. Zaciskając pięści i mrużąc oczy by nie uronić chociażby jednej łzy obiecałam sobie, że nie złamię samej siebie.
Złamałam. Okruchy danej sobie obietnicy opadły pod moje stopy jak miliony małych puzelków, których nie potrafiłam złożyć do kupy. Czułam złość i chęć wyrwania tego wszystkiego z ich dłoni. Chęć by posiadać wszystko co mieli oni, a nawet znacznie więcej. Nie ważne jakim kosztem, ja po prostu musiałam to mieć. Chciałam poczuć chociażby przez chwilę ciepło i uczcie, jednak jeszcze nie wiedziałam jak początek życia skrzywdził mnie, ryjąc głębokie korytarze, które trudno jest wypełnić.
Pojawił się pierwszy, zabiłam go. Zniszczyłam jego nadzieje jak oni kiedyś zniszczyli mnie, niszczyłam tak kolejnych nie pozwalając im się nawet zbliżyć do mnie. Chęć przejęcia uczuć innych osób oraz wypełnienia moich zakompleksionych wnęk była silniejsza. Nie zauważyłam chwili w której ich zabijałam, nie zauważyłam także chwili w której zabito mnie. Wyrwano mi serce, przeżuto je i oddano wybrakowane.
Jedyne czego pragnęłam to chociażby namiastka uczucia, którego od najmłodszych lat nie potrafiłam dostać, jednak z każdym kolejnym rokiem to uczucie potęgowało się. Robiło ze mnie bestię, która pastwiła się nad innymi, zabierała od nich wszystko.
Nie zwracałam już uwagi na ostrzeżenia, jedynie pragnęłam.
CZYTASZ
|| Uczucia Spisane
Thơ caCykl wierszy Smutnej Egzystencji. To chyba o mnie. Tak mi się zdaje.