No beginning, no ending.

92 22 7
                                    

Wiele razy próbowałem przypomnieć sobie, kiedy i jak to się zaczęło.
Ilekroć chciałem już podać godzinę i dzień, moje usta zamykały się, a ja byłem przekonany, że po prostu nie wiem.
Myśląc o tym, miałem przed oczami jedynie Twoją twarz i ten zawsze promienny, radosny uśmiech, który powodował, że go odwzajemniałem.
Twoje uśmiechnięte oczy i śmiech, który zachęcał mnie do tego, by również zacząć się śmiać i nie myśleć o niczym.
Nie zasłużyłeś na to.
Odkąd wiem, że nasza historia nie ma początku, nigdy więcej nie próbowałem sobie przypomnieć, bojąc się, że to wszystko pryśnie, niczym mydlana bańka.
Byłeś taką osobą, przy której nigdy nie musiałem wiedzieć, jaki jest dzień tygodnia, ani którą godzinę wybił zegar, ponieważ sprawiałeś, że to właśnie Ty stawałeś się dla mnie czasem i dniem. To właśnie Ty byłeś dla mnie tym wszystkim, czego tak naprawdę byłem ciekawy.
Potrafiłeś mówić tak, że nigdy do końca nie zdradzałeś mi swojej tożsamości, pozostawiając we mnie nutę ciekawości i dobrze wiedziałeś co robić, bym nigdy nie stracił Tobą zainteresowania.
Tradycyjna znajomość zaczyna się od poznania własnych imion, lecz nasza - jednym spojrzeniem. Nie wiem dlaczego nigdy nie miałem odwagi Cię spytać, ale teraz wiem, że będę tego żałował, ponieważ nigdy nie będę mógł usłyszeć tego z Twoich ust.
Nie ma nikogo, kto mógłby mi je zdradzić, lecz nawet jeśli znalazłaby się osoba, która je zna, ja nie chcę wiedzieć. Chcę, żebyś w mojej głowie już na zawsze pozostał tą osobą, która pokazała mi, po co tak naprawdę żyjemy. I to, że nie żyjemy dla siebie, lecz dla kogoś, kto czeka na nas być może bardzo daleko. I jeszcze nie wie o naszym istnieniu.
Nigdy nie chciałem myśleć o tym za dużo. Bałem się bólu, który będzie towarzyszył mi przy rozstaniu z Tobą. Bałem się, że to będzie boleć tak bardzo, że nie będę potrafił żyć i oddychać. Że już nigdy nie odnajdę tego spokoju i sensu, jaki czułem przy Tobie.
Jakiego nie dawał mi nikt, ani nic innego na tym świecie.
Czasami zastanawiałem się, jak żyłem wcześniej, nie znając Ciebie i jestem pewien, że wtedy moje życie nie miało sensu. Uzależniłem się od Twojego głosu, Twoich dłoni, oczu, ust, z których codziennie słuchałem innej historii, a Ty zawsze się denerwowałeś, że Ci przerywam. Wtedy obiecywałem, że będę już cicho, ale znów to robiłem, póki nie wstawałeś, wychodziłeś z domku na molo i stawałeś przy barierce, patrząc w dalekie jezioro.
Potrafiłeś stać tak godzinami, a ja zastanawiałem się, co wtedy dzieje się w Twojej głowie i o czym myślisz, lecz nigdy nie miałem odwagi zapytać.
Sądziłem, że nie jestem godny, byś zdradził mi tak bardzo osobiste części Twojego życia i myśli. Więc stałem tam z Tobą w ciszy i oboje patrzyliśmy, jak krople deszczu łączą się w jedno z taflą jeziora, by później przemienić się w parę i ponownie wrócić do nieba.
Byłeś dla mnie największą tajemnicą, którą tak bardzo chciałem poznać.
Ale wiedziałem, że nie jesteś niczym więcej poza zakazanym owocem, którego poznanie bliżej mogłoby spowodować rozpad wszystkiego, co już zbudowaliśmy.
Uczucie, jakie do Ciebie żywiłem, mógłbym porównać do bardzo długiego oczekiwania na deszcz, po całych latach suszy. Wypełniałeś popękane szczeliny mojej duszy jak woda, która niosła życie i pozwalała roślinom pokryć ziemię. Dawała życie i niosła szansę na przetrwanie.
Kiedy patrząc w dal powiedziałeś: "Kiedyś tam będę", nie miałem pojęcia, o czym mówisz.
Nie potrafiłem odgadnąć, lecz nie chciałem zgadywać. Wolałem myśleć, że była to jedna z Twoich niezrozumiałych dla mnie myśli. Każdego dnia czekałem na Ciebie zawsze o tej samej porze. Między nami nie było powitań, ani pożegnań. Zupełnie tak, jak nie było początku, ani końca. Gdy kolejnego dnia nie pojawiłeś się, usiadłem na brzegu, wpatrując się w horyzont, czekając, aż ujrzę Twoją twarz w chmurach, lub, że wyjdziesz mi naprzeciw i znów się uśmiechniesz, a każdy z moich mięśni osłabnie. Serce zacznie bić szybciej.
Tak się nigdy nie stało.
Kiedy siedziałem tam sam, a słońce topiło się już w jeziorze, zacząłem wszystko rozumieć. Nagle wszystkie Twoje opowieści o niesamowitych i nierealnych rzeczach, irracjonalnych sytuacjach zaczynały nabierać sensu. Zrozumiałem, że pokazując mi wspaniałość życia i każdej sekundy, Twoją ogromną wolę życia, tak naprawdę pokazywałeś mi, że nie chcesz żyć. Że to wszystko jest tylko jedną wielką iluzją, a wszystko co widzimy i czujemy tylko chorym zagięciem czasoprzestrzeni. To, że żyjąc, gonimy za niczym, idziemy do nikąd.
To, że życie na tej ziemi daje nam tylko wyimaginowaną satysfakcję, że będąc łatwymi stworzeniami potrzebujemy do życia jedynie swojego kąta i spokoju. Czyjejś obecności.
Dlatego właśnie dałeś mi domek na molo, spokój, kąt, oraz poświęciłeś mi swój czas, bym mógł to wszystko poczuć.
Teraz rozumiem, czym była nasza znajomość bez początku. Nie miała końca, ponieważ nigdy się ze mną nie pożagnałeś. Być może chciałeś, bym do Ciebie dołączył.
Masz rację, nie potrafiłem żyć bez Ciebie i to wszystko, co już miałem, przestało mieć sens.
Przepraszam, że nigdy nie miałem odwagi znaleźć się tam, gdzie Ty. Mam nadzieję, że tam gdzie teraz jesteś, jesteś szczęśliwy i miejsce, o jakim zawsze mi mówiłeś, jest dokładnie takie.
Moje gardło zaciska się jak pętla na szyi, kiedy drżącymi dłońmi wkładam w Twoje zimne, drobne palce chryzantemę, a później pozwalam im zobaczyć Cię po raz ostatni.

No beginning, no ending.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz