Słoneczny piękny dzień, ostatni taki jak go pamietam. Był to wczesny poranek, karetka zabrała mnie ze szkoły. Cholera! głupio mi do tej pory gdy patrze na blizny. Ale miałam dość. Czułam nienawiść do całego świata i obrzydzenie do wszystkich ludzi. Nie czułam nic, czułam pustke. Powietrze tego dnia nie smakowało tak jak zawsze, z nim też już się żegnałam. Wiedziałam że to koniec, planowałam to. Ludzie którzy sądzą że samobójcy to tchurze to zwykli idioci. Ja chciałam pokazać że się nie boję. Strach przed śmiercią nie dorównuje niczemu. Nie masz pojecia gdzie będziesz, kim będziesz, boisz się. Gdy zadałam sobie pierwszy cios, krew wylewała się już na podłoge. W jednym ułamku sekundy, moje całe życie przeleciało mi przed oczami. Jak.. kurwa, nawet nie wiem jak to nazwać. Po prostu wszystko co było, nagle cofło się do momentu narodzin, zobaczyłam te chwile o których nawet nie miałam pojęcia, haha. Pieprzyć, chyba za bardzo się rozczulam. A więc. Po opatrzeniu rany w szpitalu, zabrali mnie do psychiatry, czułam się starsznie nie swojo. Na pierwszy rzut okna, mało co nie wybuchłam śmiechem. Gościu wysoki, z łysiną na środku głowy, taki to powinnien grać w reklamach lizaków Chupa - Chups. Ale siedzę tam, ciągle się na mnie gapi. Cisza, słyszałam nawet jak oddycha. Ale w końcu się odezwał, zapytał - "co teraz?" Czułam jakby nagle zabrakło mi języka w gardle. Posadził mnie na oddział.