6.

267 24 6
                                    

***
Diana

Skradzione rzeczy oddałam na policję. Gdy spytali co ze sprawcą powiedziałam im, że nie żyje. Wymyśliłam bajkę o tym, że uciekając skoczył z dachu budynku i nie przeżył upadku. Uwierzyli. I to mi w zupełności wystarczało. Tą samą bajkę wcisnęłam burmistrzowi i Filipowi. Każdy z nich był mi po prostu wdzięczny. Nie zauważyli z czym tak naprawdę się zmierzyłam. Ani tego, jak bardzo cierpiałam.

***

Byłam już spakowana. Prawie gotowa na powrót do Paryża. Tyle, że opuszczenie tego miejsca przychodziło mi z nie małym trudem.

Nałożyłam na siebie mój ulubiony, czerwony płaszcz i wsunęłam stopy w szpilki. Wzięłam walizkę, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Zdziwiona udałam się, żeby otworzyć. Filip.

- Wszystko w porządku? - spytałam widząc jego dziwne podekscytowanie.

- Już się spakowałaś. - mruknął z lekkim smutkiem spoglądając na walizkę. Zmarszczyłam brwi. - Chodzi o to, że burmistrz postanowił zorganizować bal na twoją cześć. To takie podziękowanie, za to co zrobiłaś dla miasta. - tylko, że ja nic nie zrobiłam. Westchnęłam.

- Wybacz, ale nie mam najmniejszej ochoty na bal. Muszę wracać do Paryża. Byłam umówiona na kilka spotkań. - przypomniałam, a on się uśmiechnął.

- Już je przełożyłem, Diano. Musisz zostać. Bez ciebie, bal nie będzie miał najmniejszego sensu. - powiedział, a ja przewróciłam lekko oczami. Co takiego miałam świętować? Jak miałam się cieszyć, kiedy moje wnętrze przepełniał smutek, żal i złość. Co takiego miałam do cholery świętować?

- Niech będzie, ale zaraz po balu wracam do domu. - powiedziałam stanowczo i poprawiłam włosy.

- Początek jutro o godzinie dziewiętnastej. Powinnaś ubrać się w coś ładnego. - stwierdził po czym pożegnał się i odszedł w kierunku swojego pokoju. Mimo, że szczerze miałam ochotę znaleźć się już w swoim domu. Wrócić do pracy... I zapomnieć.

To ciągle miałam jakąś głupią nadzieję, że Steve przypomni sobie wszystko. I, że będzie jak dawniej, że znowu będziemy tworzyć zgraną parę. A raczej zgraną drużynę, parą to my nigdy nie byliśmy.

***
Steve

- Musimy odnaleźć Dianę. - stwierdził natychmiast Sameer łapiąc się za głowę. - Z tego co właśnie powiedziałeś, to zagraża nam niebezpieczeństwo. Nie tylko tobie, ale nam wszystkim. - dodał ze strachem w głosie mężczyzna. Przynaznałem mu rację, ale nie rozumiałem w jaki sposób może pomóc nam Diana.

- I co ona z tym zrobi? - spytałem krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Przecież już Ci mówiłem. Ona jest córką Zeusa. Została stworzona, żeby ratować ludzi. Nawet nie masz pojęcia do czego jest zdolna. - miałem okazję, żeby się o tym przekonać. Ale córka Zeusa... To chyba lekka przesada.

- Jeżeli twierdzicie, że ona może pomóc, to pójdziemy do niej i jej o tym powiedzcie. - stwierdziłem, nie rozumiejąc dlaczego tu jeszcze stoją.
Spojrzeli na mnie z ogromnym zdziwieniem.

- To ty jej o tym powiesz, głupcze! Nie my. Tylko ty, Steve! - powiedział stanowczo, a ja przewróciłem oczami. Nie chcę jej widzieć. To znaczy chcę, ale nie mogę. Nie po tym co jej zrobiłem. Nawet jeśli się jeszcze nie domyśla... To w końcu pozna prawdę. - Na czas pobytu w Orleanie zamieszkała w rezydencji burmistrza. Musisz spytać o jej pokój w recepcji i zwyczajnie do niej pójść. Istnieje szansa, że cię nie zabije.- poinformował, a ja tylko wstałem z łóżka i poprawiłem włosy myśląc o tym intensywnie. Znam jej pokój. Doskonale wiem, gdzie mieszka. Choć wolałabym o tym zapomnieć.

Wonder Woman {ciąg dalszy} Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz