Rozdział XVII

218 17 4
                                    

Jest sobota, drugi dzień skoków. Zakładam kombinezon i po dwóch seriach próbnych wreszcie nadeszła pora na wyczekiwaną pierwszą, konkursową. Kiedy jestem już na belce, dostaję sygnał i odpycham się. Czuję narastającą prędkość, ale trzymam się pozycji najazdowej i po chwili wybijam się z progu, równo i w odpowiednim momencie, co zdarza się dość rzadko. Czuję opór powietrza na mojej twarzy, jak wiatr muska moje policzki, jest chłodny, przypomina zimę. Uśmiecham się w duchu, czekają na mnie Igrzyska Olimpijskie, ale mam pewne obawy.  Znikają one gdzieś w trakcie lotu, kiedy głowa znajduje się pomiędzy nartami. Ląduję i mam drugi wynik, jestem zadowolony, telemark się udał. Choć zawsze mogłoby być lepiej.
Idę tuż obok trybun, jakby nie patrzeć, inaczej się nie da. Może też z tego powodu uważam to za jeden z większych minusów skoczni, że gdy udaję się w kierunku miejsca lidera, muszę przejść tuż obok kibiców. Kiedy rozdaję autografy, trzymając sprzęt w lewej ręce do moich uszu dobiegają różne dźwięki, a raczej okrzyki dziewczyn. Widzę kilka z nich, są ładne, ale gdzieś w środku ciągnie mnie tylko do jednej i nie umiem nawet się do nich uśmiechnąć. Uznają mnie za narcyza, nic nowego. Nie dbam o to. Każdy w końcu chce mieć zaspokojone własne potrzeby, a kiedy ktoś nie daje im tego, czego chcieli, oburzają się. Egoiści nazywają innych narcyzami, śmieszne prawda? 

- Widziałaś go? Za kogo on się uważa - słyszę, kiedy oddalam się od trybun. Tak jak mówiłem.

Wchodzę do domku naszej ekipy i widząc, że jest pusty, postanawiam zrzucić ze stolika wszystko, co się na nim znajduje. Jestem wkurzony. Po chwili zauważam, że na podłodze leży mój telefon, no pięknie. Podnoszę go i widzę na nim lekkie stłuczenie i mimo, że najchętniej rzuciłbym nim o ścianę, to opanowuję się i chowam go do mojej torby. Do domku wchodzi Anže. Jest zaskoczony, nie dziwię mu się, muszę wyglądać naprawdę nieswojo i tak się czuję.

- Oho! Zerwaliście? - pyta.

-Co? Dlaczego tak pomyślałeś? - odpowiadam pytaniem, nieco zbity z tropu.

- No bo... jesteś bardzo zdenerwowany, więc coś chyba jest na rzeczy - broni się.

- Nie, to nie o to chodzi- rzucam.

- A o co chodzi?

- O nic Anže, o kurwa nic nie chodzi - mówię a w swoich słowach czuję jad, to było niczym syknięcie, Domen wąż?

- Domen uspokój się, wiem, że... - mówi powoli i artykułuje słowa a ja nie słyszę dalszej części, bo wychodzę i trzaskam drzwiami na co zwracam uwagę osób na zewnątrz. Cholera, bycie incognito najwyraźniej nie jest w moich żyłach.

Chodzę w tę i z powrotem, pomiędzy domkami. W ten sposób rozładowuję napięcie, które siedzi gdzieś we mnie i nie zamierza opuścić mojego ciała. Kiedy widzę w oddali znajome blond włosy i zieloną podkoszulkę, nieco się uspokajam. San podchodzi do mnie uśmiechnięta, ale widząc mimikę mojej twarzy zdaje się być zmartwiona. Chciałbym zatopić swoje wargi w jej, ale zakład, ten cholerny zakład jest czymś, co hamuje mnie od tej przyjemności. Stoimy więc i patrzymy się na siebie.

- Co się stało? - pyta z nieudawaną troską.

- Nic. Jestem przecież cholernym narcyzem, jestem egoistą San. Nie możesz się ze mną zadawać, nie powinnaś - mówię i chyba naprawdę zaczynam w to wierzyć. Jeśli naprawdę jestem taki, jakim mnie piszą to sam ze sobą nie chciałbym się zadawać. Co jeśli mam mylny obraz o sobie? Zaczynają zalewać mnie wątpliwości ale wtedy ona podchodzi do mnie i otula mnie swoimi ramionami. Opieram swoją brodę na jej głowie i przyciągam ją do siebie jeszcze bardziej. Moje serce bije mocno i szybko.

- Nie jesteś taki zły Domči, wiesz? - szepta.

- Hmm? - mruczę.

- Powiedziałabym, że nawet jesteś bardzo dobrym człowiekiem.

Uśmiecham się lekko, czując jak jej klatka piersiowa napiera na moją z każdym oddechem. Mam zamknięte oczy, dzięki temu mam wrażenie, że jesteśmy tu sami.  Unikam odgłosu robienia zdjęć. Jestem skoczkiem, muszę liczyć się z wieloma sytuacjami i rzeczami. Kiedy tak stoimy uświadamiam sobie, że zapomniałem na co byłem zdenerwowany i wydaje mi się to takie odległe, jakby nigdy nie miało miejsca albo żadnego znaczenia. Jestem spokojny, choć dalej lekko trzęsą mi się ręce, kiedy uwalnia mnie z uścisku. Mimo, że czuję się bezpiecznie, nagle tracę grunt pod nogami i spadam. Boję się, że własnie tak wygląda śmierć, a potem zasypiam w ciągu kilku chwil po tym jak widzę jedynie rozmazany obraz.




Summer of StarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz