Mam na imię Laura

219 43 16
                                    


— Laura, do domu! — krzyk kobiety wpada przez otwarte okno do mojej sypialni. Jest sierpień, środek parnego wieczoru, słońce już zaszło, lekki półmrok zdążył już ogarnąć okolice. Duszność sprawia, że ciuchy kleją się do ciała, a płuca są wypełnione gorącym piaskiem.

— Jeszcze chwila, mamo! — odkrzykuje dziewczynka, chcąc wymusić jeszcze parę minut beztroskiej zabawy z przyjaciółmi z podwórka.

Laura ma około pięciu lat, mysie włosy zaplecione w dwa warkoczyki i szczerbaty uśmiech. Zawsze mówi mi „dzień dobry", gdy idę do sklepu. Ma też psa, zwykłego kundelka jakich jest milion w schroniskach i na ulicach. Siwiutki pysk, bielmo na jednym oku, kieł wystający spod krzywego pyska. Dziewczynka mówi, że to pozostałość po walkach psów, wszyscy jednak wiedzą, że pijany menel kiedyś potrącił go rowerem. Nazywam go Nadwornym Monitoringiem. Pies jest wszędzie, patroluje całe osiedle, by zawarczeć na chuliganów, czy pomachać wykręconym ogonkiem na widok kogoś znajomego, kto nigdy nie kopnął go w tyłek za pałętanie się pod nogami.

— Natychmiast! — zniecierpliwiona matka wyszła na ganek, w dłoni trzyma papierosa, a wielkimi okularami przeciwsłonecznymi zasłania siniaka pod okiem. Podobno uderzyła się o szafkę w kuchni. Szafka ma na imię Leszek i od paru lat jest konkubentem matki. Chodzi po osiedlu, zbierając puszki i sprzedając je na złomowisku, pieniądze przeznacza na tani alkohol. Cuchnie od niego siarką. —Laura, bo jak cię..! — niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu, słuchać tupot nóg dziewczynki.

— No już idę, idę — jej naburmuszony głos przywodzi na myśl czasy, kiedy sami mieliśmy tylko parę lat i obrażaliśmy się na kolegów, którzy nie mogli wyjść z domu z powodu niewłaściwego zachowania.

Od tego czasu, kiedy okrzyk matki wołającej dziecko rozlegał się wieczorami po parnych podwórzach starych, przedwojennych kamienic, minęło dwanaście lat. Laura już nie jest dzieckiem, tylko zbuntowaną nastolatką, plującą na chodniki, upijającą się i piszącą wulgarne słowa na ścianach klatki schodowej. Już dawno przestała mnie pozdrawiać radosnym, dźwięcznym głosem. Przestała w ogóle się odzywać do obcych, oprócz cichych wyzwisk ledwo słyszalnych za plecami.

Ostatnio szłam do sklepu, a ona siedziała na schodkach. W dłoni miała papierosa, w drugiej butelkę wódki. Podkrążone oczy, potargane blond włosy z czarnymi odrostami, kolczyk w wardze. Za małe ciuchy odsłaniające wypukły brzuch – dziewczynka, która parę lat temu była dzieckiem, niedługo sama zostanie matką. Klękam koło niej na jednym kolanie, patrząc jej prosto w oczy. Źrenice ma jak szpilki.

— Wiesz, że w ciąży nie powinno się pić alkoholu, nie? — zwracam jej grzecznie uwagę cichym głosem. Widzę jak przypatruje się nam starsza sprzedawczyni osiedlowego sklepiku. Fioletowawe włosy ma zakręcone w misterne loczki wokół nalanej, czerwonej twarzy poznaczonej bruzdami. Nazywam ją osiedlową znachorką, zawsze próbuje leczyć innych masażem głowy i wahadełkiem. Jest całkiem sympatyczna, ale dosyć wścibska. Wie wszystko o wszystkich.

— Spierdalaj — warczy dziewczyna w odpowiedzi. — To nie twój bachor, mogę robić, co mi się żywnie podoba.

— Potrzebujesz pomocy? — Nie zwracam uwagi na jej odpowiedź, sama kiedyś byłam nastolatką, wiem jak to jest. Chcesz, by wszyscy zniknęli, bo doskonale poradzisz sobie z tym wszystkim sama.

— Nic od ciebie nie chcę — Laura spluwa na ziemię i zaciąga się papierosem.

— Wiem, ze jesteś w trudnej sytuacji, ale są ośrodki dla samotnych matek, w których będą w stanie ci pomóc.

— Mówiłam, że masz się odpierdolić?! Zaraz zawołam Leszka, gruba lesbo.

Wstaję z kolan i mierzę dziewczynę wzrokiem. Ze sklepu wychodzi jak zwykle podchmielony Leszek, partner matki Laury. Siada koło niej, otaczając ją ramieniem i zaciskając dłoń na jej piersi. Unosi się od niego kwaśny odór alkoholu. W ręku trzyma wino marki wino.

— Masz jakiś problem, brudasie? — zwraca się do mnie. Widzę ubytki w jego czarnych, przepalonych zębach.

— Już wam nie przeszkadzam — mruczę do nich i wchodzę do sklepu. Pani Wanda kręci z politowaniem głową, patrząc na parkę na schodach.

— Biedna dziewczyna, poszła w ślady rodziców. Ona nawet szesnastu lat nie ma — szepcze do mnie, jakbyśmy były pod ostrzałem mikrofonów. — Ale nic nie zrobisz. Takie rzeczy wciąż się dzieją. Anka, matka tej młodej, podobno już dawno się wyprowadziła.

Doskonale pamiętam tę sytuację. Matka dziewczyny, dowiedziawszy się, że Laura zaszła w ciążę z jej partnerem, zrobiła karczemną awanturę, a potem odeszła z hukiem. Podobno ma nowego „Leszka", trochę bogatszego niż poprzedni.

— Pani Wando, a gdyby tak zawiadomić policję? Można jeszcze ją uratować.
— A co może policja? Nic nie zrobi. Babcia dziewczynki próbowała już interweniować. Tak to się czasami dzieje.

Wzdycham i proszę o paczkę papierosów. Płacę i, wychodząc ze sklepu, odpalam jednego, głęboko się zaciągając. Nadchodzi jesień, robi się coraz chłodniej. Laura i Leszek wciąż siedzą pod sklepem, kończąc trunek.

—Ty — woła mnie dziewczyna. Odwracam się w jej stronę. — Potrzebuję pomocy.

— Tak? —W sercu odzywa się moja wada Chrystusa ludzkości.

— Możesz mi kopsnąć fajkę?

— Nie — odpowiadam twardo i odchodzę, kierując się do domu.

— Ażebyś zdechła, głupia suko — drze się za mną mężczyzna.

Laura obojętnie wpatruje się w chodnik.

Mam na imię Laura [One-shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz