II. Widmo

1.1K 140 55
                                    

Odłożywszy talerze z resztkami jajecznicy do zmywarki, Couldsonowie zaczęli zbierać się do wyjścia. Kubki nie zdążyły dobrze ostygnąć po porannej kawie, kiedy drzwi zostały głośno zamknięte. Głośno tylko dlatego, ponieważ Chloe nie przestrzegała żadnych zasad i wydawała się ignorować urządzenie zwane klamką.

Audrey siedziała przy stole w towarzystwie dzbanka z wodą. W środku pływała samotna cytryna, obijając się o szklane brzegi. Tuż obok leżała tarta wiśniowa, która miała służyć za miły pretekst do odwiedzenia Fieldów. Oczywiście Suzie jej nie zrobiła – prędzej piekło by zamarzło niż kobieta otworzyła piekarnik. Wysłała Chloe z rana do pobliskiego sklepu, zachęcając ją wypróbowaniem nowego roweru. Dochodząc do meritum sprawy; to właśnie Audrey musiała wziąć kupioną tartę i zanieść ją Fieldom. Bardzo nie podobała jej się ta perspektywa. Wolała już jechać z rodziną do Kingston i pilnować Chloe w McDonaldzie. Chociaż wizja płaczącej siostry, której zabawka z HappyMeala utonęłaby w morzu ketchupu przez histerię, również nie napawała jej szczęściem. Najbardziej chciałaby zostać w pokoju i czytać pamiętnik Denise Blanc.

Wpatrywała się w tartę jakby ta miała wyciągnąć małe nóżki i sama pobiec do domu sąsiadów. W wyobraźni już widziała „ucieszoną" Elisabeth, która z „wielką przyjemnością" zapoznaje ją ze swoim synem. Audrey obawiała się, że chłopak to po prostu męska wersja swojej matki. A posiadanie takiego sąsiada nie zwiastowało niczego dobrego.

— Jezu.

Złapała za aluminiowe opakowanie tak łapczywie, że prawie zgniotła placek na miejscu. Ciasto delikatnie zagięło się po prawej stronie, a pojedyncza wiśnia wypłynęła na wierzch. Audrey wcisnęła ją z powrotem, brudząc palec czerwoną mazią.

Otworzyła drzwi za pomocą biodra i łokcia. Uderzyły w nią promienie słońca, grzejące nieprawdopodobnie mocno. Zanim stanęła na pierwszych stopniach, jej uwagę zwrócił dom naprzeciwko. To, że był wielki zauważyła już wczoraj, ale ze względów czysto wiadomych nie miała czasu przyglądać mu się bardziej. Teraz jednak podziwiała jego architekturę i zadbany ogród. Nie to, żeby interesowała ją jakakolwiek sztuka czy rośliny. Po prostu wiedziała, że jej obecny dom przy budynku sąsiadów, wygląda jak biały klocek. Kartonowy sześcian, stojący w cieniu mini-rezydencji.

Audrey nie chciała wlepiać wzroku zbyt długo. Jeszcze nowi sąsiedzi wezmą mnie za nienormalną, pomyślała, łapiąc barierkę. Zanim całkowicie wyrzuciła wielki dom z umysłu, jej uwagę zwróciły czarne okiennice. W Rochester rzadko widywała, żeby ktoś je miał. A tutaj były. W dodatku ciemne jak smoła. Intrygowało ją również to, że każda z nich była zamknięta. Tak jakby właściciel miał uczulenie na słońce i chował się w ufortyfikowanej rezydencji. Zamknęła drzwi swojego domu na klucz, zeskakując na trawę.

Idąc chodnikiem, zerkała niepewnie w stronę czarno-białego budynku. Niepokoił ją. Miała dziwne wyobrażenie jego mieszkańców. Para wampirów porywająca dzieci i trzymająca je w ciemnych piwnicach. Młoda kobieta i młody mężczyzna polujący wieczorem na przechodniów. Kto wie czy to przez nich Millhaven zostało okryte dziwną sławą, która przyciągała Johna i Suzie jak magnes.

Rezydencja zginęła za jej plecami, kiedy dotarła do końca drogi. Tarta dzielnie przetrwała podróż, chociaż czerwony dżem spłynął pod powierzchnie ciasta. Teraz wyglądała jakby piekarz skąpił wiśniowej polewy.

Stanęła przed drewnianymi drzwiami, pomalowanymi na niebieski kolor. Jednak nie dodawało to ani grosza ekscentryczności – chociaż błękitne drewno na pierwszy rzut oka powinno spełniać taką rolę. Pewnie gdyby nie zestaw mebli w tym samym kolorze oraz dachówka, drzwi mogłyby wydawać się wyrwane z kontekstu. Teraz były tylko częścią przemyślanej dekoracji. Audrey zauważyła również okiennice – niebieskie oczywiście – otwarte na całą szerokość i ukazujące małe okna z białymi firankami.

Przekleństwo MillhavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz