"I hate that feeling when you randomly feel depressed... There's no warning, no apparent reason. It just happens."
Wracał do domu sam i wcale nie czuł się z tym dobrze. Po całym parku rozproszone były niewielkie grupki przyjaciół, rozmawiających zaciekle o nieważnych dla Jungkooka rzeczach. O tym, kto z kim chodzi, o tym, jakie gry weszły w zeszłym tygodniu na rynek, o planach na weekend. On jeden szedł szybkim krokiem, tak, jakby ktoś go gonił. Ze słuchawką wetkniętą do prawego ucha, starał się ignorować oceniające go spojrzenia.
Dwójka dość dobrze zbudowanych chłopców w dresach minęła go, lustrując z góry na dół. Natychmiast spuścił głowę, wsuwając dwa palce w kieszenie swojej oliwkowej kurtki. Nie mógł pozbyć się myśli, że może jednak te jaskrawoczerwone buty, które dopiero co kupił, wcale nie były tak świetne, jak przedtem mu się wydawało. Może sposób, w jaki dzisiaj ułożył swoją grzywkę wcale do niego nie pasował. Może wyglądał jeszcze gorzej, niż zwykle. Może nikt nie chciał mu tego powiedzieć w twarz.
Wziął głęboki oddech, jeszcze bardziej przyśpieszając kroku. Wsuwał i wysuwał telefon z kieszeni, starając się uniknąć kontaktu wzrokowego z przechodniami. Raz udawał, że pisze SMS-a, raz ściszał muzykę, a raz skakał po utworach, szukając tego, na który akurat miał ochotę.
Nawet nie musiał się zatrzymywać przed wejściem. W biegu wpisał kod, otwierający drzwi do jego klatki. Zamknął je za sobą delikatnie, żeby nie narobiły hałasu. Nie lubił zwracać na siebie uwagę, więc starał się uniknąć zauważenia za wszelką cenę. Przemykał przed drzwiami sąsiadów tak szybko, jak tylko mógł, przeskakując kilka schodów na raz i modląc się, żeby nie spotkał nikogo po drodze na górę.
Głosy wydobywające się z mieszkania obok zadziałały na niego lepiej, niż jakiekolwiek dopalacze. Momentalnie wsunął klucz w zamek, przekręcił, błagając, żeby nikt nie usłyszał przekręcającego się zamka, i wślizgnął się do środka.
Przywitała go cisza. W przedpokoju zrzucił buty, nie schylając się nawet, by je rozwiązać. Plecak zawiesił na gałce kaloryfera, a kurtkę powiesił jak należy, na wieszaku. Po drodze do pokoju, zerknął na zegarek, wiszący w salonie. Dokładnie trzy godziny i dwadzieścia minut wolności. To dość sporo, ale i tak zbyt mało.
Mimo że w mieszkaniu nie było nikogo, prócz niego, zamknął się w pokoju na klucz. I to na dwa obroty. Wyciągnął spod łóżka półtoralitrową butelkę wody mineralnej, którą męczył już od niedzieli, i upił dwa małe łyczki. Potem wyciągnął z szuflady biurka kanapki, które miał wziąć do szkoły, zawinięte starannie w lśniącą folię. Nigdy nie bierze ich do szkoły, bo są tylko zbędnym ciężarem. Plus, mogłyby się rozwalić, kiedy któryś z dzieciaków rzucałby jego plecakiem po całym korytarzu, więc wolał nie ryzykować późniejszego prania plecaka. Odwinął rogi folii i zaczął rozrywać chleb na mniejsze części. Otworzył okno i położył kanapkę na parapecie. I on, i ptaki, siedzące na gzymsie, uznały to już za rutynę.
Zamknął okno, by zwierzęta nie bały się sfrunąć na parapet i oparł się łokciami o zagłówek swojego łóżka, obserwując drobne ptaszki powoli zbierające się wokół jedzenia.
Wyciągnął z kieszeni słuchawki, w których nadal grała muzyka. Znowu zapomnieć wyłączyć odtwarzacza, kiedy wszedł do domu. Ułożył się wygodnie na materacu, okrywając kocem same stopy. Przymknął oczy, chcąc chwilę odetchnąć. Zapomnieć.
Od snu dzielił go zaledwie jeden krok, kiedy jego umysł zdecydował, że jednak nie jest zmęczony. Palce chłopca nagle zdrętwiały, jakby ktoś przepuszczał przez nie prąd o wysokim natężeniu. Zginał je i prostował, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, ale to nic nie dawało. Po chwili to samo zaczęło dziać się z jego brzuchem. Jakby ktoś wysysał z niego całe wnętrzności, a potem próbował wepchnąć je na siłę w inne miejsca, niż były poprzednio.
