I. Dyrektorskie rozterki

2.4K 248 163
                                    

I. "Dyrektorskie rozterki", czyli smaczek na początek

moi drodzy. jest właśnie 01:08, 1. września. z niejasnych nawet dla mnie powodów postanowiłam właśnie teraz, w tej minucie, obdarować Was smaczkiem przedsmaczkiem nowego opowiadania, które rozkręci się pewnie w trakcie roku szkolnego, ale pracuję nad nim hardo i tak mnie naszło, żeby podzielić się krótkim... prologiem? promo? shotem? prosto z gabinetu dyrektora da Vinciego. napisałam go parę tygodni temu, żeby sprawdzić, czy wczuję się w klimacik "Kolekcji kilku sztuk" i chyba publikuję go teraz, żebyście Wy też sprawdzili, czy się wczujecie.

więcej o KKS napiszę później, bo to chyba niezbyt odpowiednia godzina na takie mądre przemowy, więc zostawiam Was samych z Leonardem. indżoj i proszę o zostawienie mi paru słówek w komentarzu:)


LEONARDO

„To takie niezwykłe", pomyślał, wpatrując się w drzewo rosnące za oknem jego gabinetu. „Codziennie rano wszystko zmienia się o 180 stopni, słońce wciąż pokonuje nieboskłon z niestrudzoną siłą, na Ziemi wciąż powtarza się cykl życia, miliony istnień rodzą się i umierają, a..."

W tym momencie drzwi do gabinetu otwarły się niczym popchnięte podmuchem z samego piekła, a do środka wpadł niski, korpulentny, pokazowo brzydki i czerwony na twarzy wicedyrektor.

„...a Michał Anioł Buonarotti nadal jest na wszystko wściekły".

― Panie dyrektorze ― wydał z siebie coś w rodzaju skrzypnięcia nasyconego pogardą ― znowu mamy problem. Musi pan interweniować.

Leonardo westchnął głęboko. Wicedyrektor i nauczyciel rzeźbiarstwa w jednym pod wieloma względami stanowił jego całkowite przeciwieństwo, ale najbardziej było to widać w stresujących sytuacjach – Anioł zawsze na wszystkich krzyczał, a cierpliwości miał mniej niż ubranych postaci w Kaplicy Sykstyńskiej, zaś da Vinciego słusznie określano mianem wiecznej oazy spokoju. Uważał, że zwyczajnie żal tracić energię na nerwy, zamiast tego można poświęcić ją na rozmyślanie o sensie istnienia, mechanizmie funkcjonowania układów trawiennych płazów albo...

― Czy pan mnie w ogóle słucha?! ― wrzasnął wicedyrektor.

― Oczywiście, że cię słucham. Niestety, teraz jestem dość zajęty.

― Czym?! ― rzeźbiarz nie przestawał się drzeć. Leonardo często zastanawiał się, czy jego pracownik nie sprawdziłby się lepiej jako śpiewaczka operowa. ― Gapieniem się w okno i rozmyślaniem o układach trawiennych płazów?!

― Za dobrze mnie znasz, Michałku ― przyznał niechętnie dyrektor. Nie od dziś było wiadomo, że to bardziej Anioł zajmuje się dowodzeniem niż prawowity przywódca szkoły, ale nie mógł nic na to poradzić. ― No dobrze, o co chodzi?

― Caravaggio ― wyrzucił z siebie jak największą obelgę.

― Pan Merisi ― poprawił go delikatnie da Vinci.

― Michelangelo Merisi da Caravaggio, jak zwał, tak zwał. Jeden szatan.

Leonardo znów westchnął.

― Znowu przyszedł do szkoły pijany?

― A kto go tam wie. Raczej na kacu, tak myślę. Tak mówił Rembrandt, kiedy widziałem go na korytarzu. Ten palant, w sensie M e r i s i, chyba znowu wyzywał uczniów.

― Trzeci raz w tym miesiącu ― przypomniał smutno dyrektor, poprawiając swój jaskraworóżowy krawat; róż zdecydowanie stanowił jego najulubieńszy kolor.

― Powinieneś go wywalić ― zaproponował żywo Anioł Buonarotti, na chwilę zapominając, że zwykle zwracał się do chlebodawcy per „pan da Vinci". ― Przynosi same kłopoty, to jakiś koszmar.

Kolekcja kilku sztukOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz