Shi

21 3 1
                                    


Nie mogę pozbyć się myśli, że nasze spotkanie było przeznaczeniem. Tak, jakby sam Bóg sprowadził nas na swoje drogi, aby dać nam szanse na inne, lepsze życie. Gdybym jej nie spotkał, wciąż dążyłbym do samozagłady. Gdyby nie ona, już dawno zrobiłbym coś czego nie potrafiłbym sobie wybaczyć. Gdyby nie to spotkanie, prawdopodobnie byłbym już martwy. Nie jest to jednak dziewczyna tak dobra, że postanowiłem się zmienić. Tak naprawdę to najgorsza osoba jaką spotkałem w całym swoim życiu. To musiało być przeznaczenie. W końcu nieczęsto spotyka się kogoś, kto jest najgorszą możliwą wersją samego siebie.

To było kilka lat temu, gdzieś na początku stycznia. Było śnieżnie i zimno, zdecydowanie zbyt zimno. Nie chciałem ruszać się tego dnia ze swojego małego mieszkania, nawet jeśli przez większość czasu unikałem go jak tylko mogłem. To małe mieszkanko w bloku wzbudzało wówczas we mnie czystą niechęć. Ciasnota, ubogość i samotność, te trzy słowa idealnie je podsumowują. W każdym razie, ten jeden raz cieszyłem się, że mam ciepłe miejsce w którym mogę się ogrzać. Mimo tego, zmuszony byłem opuścić swoje cztery ściany i odebrać zapłatę za ostatnie wykonane zlecenie. Potrzebowałem tych pieniędzy, więc zmusiłem się do ubrania i wyjścia w śnieżycę. Otulony szczelnie w najgrubszy posiadany przez siebie zimowy, szary płaszcz, owinięty w pasiasty, czarno-szary szalik i zwykłą, ale grubą, czarną czapkę, ruszyłem w kierunku baru u Wiktora. Właściciel, czyli sam Wiktor był nie tylko informatorem, ale również pośrednikiem między mną a zleceniodawcami. Dlatego też to właśnie od niego zawsze dostawałem swoje wynagrodzenia. Po niecałych dwudziestu minutach dotarłem do celu. Niewyróżniającego się baru na obrzeżach miasta. Zmarznięty, z ulgą wszedłem do środka. Nie wyciągając jeszcze przez chwilę rąk z kieszeni płaszcza podszedłem do baru zajmując przy nim miejsce.

– Daj mi Grzańca, Wiktor. Na zewnątrz sypie jak cholera. Czuję, że sobie coś odmroziłem. – Na potwierdzenie swoich słów, strzepałem żwawo śnieg ostały się na mojej czapce, po czym ściągnąłem ją niechętnie z głowy.

– Jasne – odpowiedział krótko, znikając zaraz na zapleczu.

Chwilę później stanął przede mną kufel wypełniony ciepłym, rozgrzewającym alkoholem oraz koperta, gładko i niepostrzeżenie podsunięta tam przez Wiktora. Równie wyćwiczonym ruchem, nonszalancko schowałem swoją zapłatę i chwyciłem kufel do ręki. Wtedy szatyn pochylił się naprzeciw mnie, opierając swobodnie o bar. Z kufla swój wzrok przeniosłem na jego twarz. Wiktor szczerzył się właśnie do mnie uśmiechem mówiącym "mam prośbę". Upiłem spokojnie łyk piwa i zawiesiłem na nim wymownie spojrzenie. Kiedy jednak wciąż nie odzywał się nawet słowem, postanowiłem sam zacząć.

– Co jest?

– Wiem, że jest zimno, ale dostarczyłbyś w drodze do domu jedną przesyłkę? Jestem dzisiaj sam, więc nie mogę zostawić interesu, a Adrian nie może czekać.

– Chcesz zrobić ze mnie chłopca na posyłki? - zapytałem kpiąco, mieszając napojem w kuflu.

– Będę ci winny przysługę, dobra?

– Właśnie to chciałem usłyszeć, dawaj tę przesyłkę. Dokończę piwo i lecę.

Dostarczenie pakunku nie zajęło mi dłużej niż dwadzieścia minut, ale już czułem, że będę chory po spacerowaniu po takim zimnie, w dodatku przy opadach śniegu. Chociaż w chwili, w której wychodziłem od Adriana, te zdążyły już ustać. Przynajmniej tyle było z tego dobrego. Z rękami głęboko wciśniętymi w kieszenie płaszcza, skręciłem w stronę parku. Droga przez niego powinna skrócić trochę mój powrót do domu.

Pójście do tego parku było jednocześnie najlepszą, ale i najgorszą decyzją w moim życiu. Ponieważ to właśnie tam ją spotkałem. Kroczyłem właśnie niemal niewidoczną z powodu śniegu, boczną ścieżką, obserwując w zawieszeniu swoje buty. Krok za krokiem szedłem przed siebie, myśląc o wszystkim i niczym. Gdyby nie to, że w zamyśleniu patrzyłem właśnie na śnieg, zapewne nie zauważyłbym dwóch par śladów na nim, przechodzących prostopadle do ścieżki. Zaskoczyło mnie to, ponieważ owa dróżka nie posiadała żadnych odnóg w tym miejscu. Nie podejrzewałem oczywiście wówczas, co tam zobaczę. Zatrzymałem się i uniosłem głowę, zwracając wzrok w stronę, w którą biegły ślady. Wśród drzew zauważyłem dwie postacie. Kobietę i dziecko, gdzie to drugie było wyraźnie niższe od kobiety. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, poza pewnym istotnym szczegółem jakim była broń w dłoni kobiety. Rozejrzałem się szybko za jakąś kryjówką, a następnie rzuciłem do tej najbliższej; drzewa zaraz obok krzaków z dość szerokimi gałęziami. Z nadzieją, że płacz dziewczynki zagłuszy skrzypienie śniegu pod moimi butami, schowałem się, ostrożnie wyglądając zza drzewa i przyglądając się całemu zdarzeniu. Bynajmniej nie schowałem się po to, aby popatrzeć, ale aby nie zwrócić na siebie uwagi kobiety z bronią. Siedziałem już trochę w tej branży i wiedziałem, że najlepsi zabójcy nie mają żadnych oporów, nawet przed zabijaniem przechodniów. Nieszczęśliwie lub szczęśliwie, nie widziałem ze swojej pozycji twarzy trzęsącego się dziecka, a jedynie twarz kobiety. Patrząc na nią czułem jak po moich plecach przebiega paskudny dreszcz niepokoju. Obojętność i pustka, to wszystko co wyrażała jej twarz. Ale mimo tego czułem jej żądze krwi. Nigdy nie przydarzyło mi się wyczuwać jej tak mocno. Nie byłem nawet zaskoczony obserwując, jak bez wahania strzela do klęczącej już dziesięciolatki, ani nawet kiedy zastrzeliła świadka w postaci kobiety idącej ścieżką za plecami zabójczyni, aby tylko uciszyć jej przeraźliwy wrzask. Tak przejęty śmiercią dziecka, ledwie zarejestrowałem nadejście świadka. Czułem jak moje ciało zastygło, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu. W parku na nowo nastąpiła martwa cisza, podczas której morderczyni w czarnym, prostym, rozsuniętym, mimo mrozu, płaszczu, wpatrywała się chwile w oba ciała. Poczułem nadchodzący koniec, kiedy zaraz potem spojrzała w moim kierunku... nie, kiedy spojrzała dokładnie na mnie. Wymierzyła broń w moją stronę. Zdążyłem unieść się na proste nogi i wyjść zza drzewa, kiedy oddała strzał. Trafił on w drzewo za mną, przelatując wcześniej tuż obok mojej głowy. Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. To chłodne spojrzenie jej szarych oczu zmroziło natychmiast moją krew. Byłem zdziwiony jak czysty miały one kolor, nawet po tylu litrach przelanej – prawdopodobnie – przez nią krwi. Chociaż przestałem już czuć od niej żądzę krwi, wciąż się obawiałem. Coś było w jej spojrzeniu, co przywodziło na myśl samą Śmierć. Jednak widziałem w niej nie tylko Śmierć, ale z jakiegoś powodu zobaczyłem w niej obraz samego siebie. Siebie, który całkowicie pogrążyłby się w zabijaniu, przestając odczuwać wartość cudzego życia, kiedy mój zawód wyssie ze mnie duszę, pozostawiając wyłącznie pustą skorupę, której nie obchodzi już nic. Nie wiem co w tamtym momencie zobaczyła zabójczyni w moich oczach, ale nie strzeliła do mnie więcej, zastygając w bezruchu i obserwując mnie uważnie.

Shi [one-shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz