Rozdział 20

135 6 1
                                    

Trzaskając drzwiami wszedłem do swojego pokoju. Rozluźniłem krawat i rzuciłem go na szafkę, po czym usiadłem na łóżku chowając twarz w dłoniach. Właśnie uciekłem sprzed ołtarza na oczach mojej matki i innych ludzi. Nadal byłem w szoku że wogóle się odważyłem to zrobić. Nawet nie czułem poczucia winy i nie miałem wyrzutów sumienia. A w sumie powinienem, ponieważ w jakimś sensie dałem nadzieje Jasmine. Przez chwilę sie nad zastanawiałem, ale moje myśli tak czy siak powróciły do Sophie. Musiałem ją odnaleść, chciałem ją odnaleźć. Nie było innej opcji. Tylko gdzie zacząć i jak zacząć? Wiem że Karla ma coś wspólnego z jej zniknięciem. Ale jak wyciągnąc z niej te informację?Nie miałem pojęcia, ale wiedziałem że i tak coś zrobie. Przekopie niebo i ziemię, ale znajdę ją. Usłyszałem głośne kroki dochodzące z korytarza a po chwili otwierane drzwi i ich głośny trzask.

- Co ty sobie wogóle wyobrażasz!!! - Krzyk Jasmine był donośny i nic nie było w stanie go przebić.

- Jasmine, wyjaśnie ci to. - Wstałem i powiedziałem spokoniemając nadzieje że i ona się trochę uspokoi.

- No mam nadzieje że masz cholernie dobre wytłumaczenie! - Jej twarz była cała czerwona od złości. A mina wyrażała wszystkie złe emocje.

- Jas...

- Jak mogłeś?! - Zacząłem mówić, ale nie pozwoliła mi dokończyć. - Ty pieprzony idioto! Jak mogłeś zostawić mnie samą przed ołtarzem? Przed tymi wszystkimi ludźmi!! Wiesz jaki ja wstyd przeżyłam?? Wytłumaczyłam Cię, mówiąc że to nerwy i zaraz wszystko wróci do normy, więc zbierajmy się i jedźmy już spowrotem do kościoła.

- Nie. - Stanowczo powiedziałem nawet nie myśląc że to powiem.

- Słucham? - Odwróciła się w moją stronę.

- Nie pojadę z tobą nigdzie.

- Ty chyba nie mówisz poważnie.

- Jestem teraz w stu procentach poważny.

- Nie... nie możesz tego zrobić! Wiesz ile się przy tym napracowałam?! Wiesz ile to wszystko czasu zajęło?! - Złośc z jej twarzy zniknęła, zastąpiło ją zdenerwowanie, smutek i cośczego jeszcze nigdy u niej niewidziałem, bezbronność. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka która bała się że zrobiła cos źle i matka zrobi jej krzywdę. - Nie...

Ze łzami w oczach, które widziałem u niej tez po raz pierwszy, upadła na podłogę. Podbiegłem do niej i próbowałem przytulić by przestała płakać, ale odrzuciła mnie.

- Jasmine - Powiedziałem starając się ją jakoś uspokoić.

- W czym ona jest lepsza ode mnie? - Powiedziała to ledwo słyszalnie, że myślałem że sie przesłyszałem.

- Co?

- Sohpie. To o nią tutaj chodzi. - Podniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Jej były pełne łez.

- ja...

- Od początku o nią chodziło. - Mówiła to bardziej do siebie próbując zrozumieć coś. - Boże.

- Jasmine, nie chciałem Cię skrzywdzić, ale przykro mi, nie mogę się z tobą ożenić. Pomogę Ci , nie zostawię ciebie i dziecka.

- Ty nic nie rozumiesz.

- Rozumiem, przecież nie musimy byc razem żeby dobrze wychować dziecko.

- Nie jestem w żadnej ciąży! - Krzyknęła i rozpłakała się ponownie.

Myślałem że się przesłyszałem. Szok wkradł się na moją twarz i długo nie mogłem się go pozbyć. Jasmine nie była w ciąży. Nie ma żadnego dziecka i nie było. Nie mogłem w to uwierzyć.

I'II Remember You III N.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz