Rozdział 3.

261 15 13
                                    

W domu dziecka wcale nie było tak źle. A nawet wręcz przeciwnie. Kobiety pracujące tam były bardzo miłe i uczynne a cały budynek zdawał się zastępować wszystkim dzieciom dom. Całe szczęście nikt z tamtego miasta nie wiedział o mojej przeszłości oprócz opiekunek które muszą znać powód dla którego dziecko trafiło do sierocińca. Całe szczęście przyjęli mnie ciepło i miałam pełno znajomych. Razem chodziliśmy do szkoły, na spacery i ogólnie trzymaliśmy się razem.

Praktycznie co najmniej raz w miesiącu odwiedzały nas jakieś rodziny szukające dziecka. Jakoś nigdy nie trafiało na mnie. Kilka miesięcy później skończyłam 13 lat. Jakoś w tym roku nie obchodziłam urodzin, nawet poprosiłam opiekunki żeby nic nie organizowały tak jak to miały w zwyczaju gdy ktoś miał urodziny. Powiedziałam że po prostu chciałabym pobyć sama w pokoju. I tak było. Czasami potrzebowałam jednego dnia na wyciszenie się i przemyśleć parę spraw.

Siedziałam na krześle wpatrując się w okno. Zawsze tak robiłam gdy siedziałam w pokoju, a wieczorami oglądałam gwiazdy które były bardzo dobrze widoczne. Wracając do historii:
W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi. Odwróciłam się w stronę, jak się okazało, jednej z opiekunek.
-Vivien, przyjechała do nas pewna rodzina. Chciałabyś wyjść z pokoju?- poprosiła kobieta.

-Jasne. Już idę.- powiedziałam i zeszłam na dół.

Była tam większość moich przyjaciół, ale nie wszyscy. Spojrzałam na wszystkich po kolei. Wydawali się inni. Uśmiechy na ich twarzach były sztuczne- inne od tych które znałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jedyną ,,naturalną" osobą byłam chyba tylko ja, opiekunki oraz para która przyjechała. Było to młode małżeństwo. Kobieta w wieku około 30- 32 lat ubrana zupełnie zwyczajnie, jej blond włosy sięgały do łopatek a na twarzy gościł szczery, serdeczny uśmiech. Mężczyzna zaś był to dość wysoki brunet z lekkim zarostem. Podobnie jak kobieta, gościł na swojej twarzy promienny uśmiech. W tamtej chwili rozmawiali z panią Brown- dyrektorką domu dziecka. Chyba omawiali jakieś formalności, ale nie byłam pewna.

Zauważyłam wolną kanapę i usiadłam na niej, gdy reszta biegała w różne strony. Wyglądało to co najmniej żenująco. Udawanie kogoś innego żeby się komuś przypodobać. Dlatego postanowiłam trzymać się bardziej na uboczu. Widziałam jak para rozgląda się i wita się z niektórymi dziećmi.Z tego co widziałam, jakoś nie byli zainteresowani większością z nich. Miałam dość tego widoku. Udałam się do sali plastycznej. Wiecie. Sali w której mogliśmy malować, rysować, po prostu tworzyć. Zawsze zachodziłam tam gdy miałam odrobinę czasu. Wzięłam jedno płótno i ustawiłam na sztaludze. Wzięłam ołówek do ręki i zaczęłam szkicować czyjś portret by później wziąć się za malowanie. W trakcie malowania nuciłam sobie pod nosem piosenkę ,,Teen idle". Co jak co, ale bardzo lubiłam tę piosenkę. Nawet pasowała do obrazu który malowałam. Przedstawiał dziewczynę- nastolatkę, stojącą pod drzewem podczas ulewy gdzieś w lesie. Kochałam malować. Tak mogłam przelać swoje wszystkie ma kartkę lub płótno. Zawsze mnie to odprężało.

W pewnej chwili poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się. W drzwiach pokoju stała ta kobieta która przyjechała wraz z mężem.

-D...Dzień dobry. Nie zauważyłam pani...- grzecznie, ale nieśmiało przywitałam się z kobietą

-Nie przejmuj się.- uśmiechnęła się- W sumie rozumiem, czemu tu siedzisz. Tutaj jest tak cicho i spokojnie.

-Lubię tu posiedzieć, gdy mam zły humor, albo gdy chcę pobyć sama. I tak rzadko ktoś tu przychodzi...- mówiłam ściszonym głosem.

Kobieta przytaknęła i przyjrzała się obrazowi namalowanym przeze mnie.

-Naprawdę sama to namalowałaś?- zapytała zaskoczona.

-T...Tak, proszę pani...

-Jaka tam pani. Mów mi po imieniu. Jestem Marika.- podała mi rękę.

-Jestem Vivien.-uścisnęłyśmy sobie dłonie aż nie dobiegło nas skrzypienie podłogi.

-A to mój mąż William.- uśmiechnęła się spoglądając w stronę mężczyzny.

-Co jak co, ale to chyba ostatnie miejsce w którym bym cię szukał.- zaśmiał się mówiąc do żony.

Ponownie wróciłam do malowania i usłyszałam kroki mężczyzny wchodzącego do pomieszczenia.

-Proszę, proszę. Ktoś tu ma wielki talent.- pochylił się nade mną z uśmiechem- Jeśli do tego czasu moja żona zamęczyła cię stertą pytań, bardzo przepraszam.

Zaśmiałam się nie odrywając się od pracy.

-Nie ma za co przepraszać. W sumie już dawno nie rozmawiałam z innymi dorosłymi niż z opiekunkami. Zawsze to jakaś miła odmiana.- uśmiechnęłam się.

-A inne rodziny?- zapytała kobieta.

-Marika.- westchnął- Nie zamęczaj jej pytaniami.

-Nic nie szkodzi.- zaśmiałam się- A co do pytania... Jakoś nie czułam się zbyt pewnie przy dorosłych...

-W takim razie...- zobaczyłam zakłopotaną minę mężczyzny.

-Vivien. - przedstawiłam się.

-W takim razie, Vivien jesteś trochę nieśmiała.- podsumował.

-Nie do końca. Muszę po prostu zobaczyć jaka jest to osoba z charakteru, a później idzie już dobrze. Zwykle rodziny szukają tu kogoś konkretnego, ale państwo chyba raczej nie, prawda?- uznała odwracając się do nich.

-Heh. Zgadłaś i to bardzo dobrze.- uśmiechnęła się kobieta spoglądając na męża.

-Wiesz co, Vivien? Może oprowadziłabyś nas po budynku? Ciągle nie wiemy dokładnie co gdzie się znajduje.- uznał William patrząc na Marikę- Oczywiście jeśli chcesz.

-Oczywiście.- uśmiechnęłam się i wstałam z krzesła.

Oprowadziłam parę po całym budynku i przy okazji porozmawiali z kilkoma innymi dziećmi czy nastolatkami. Po wszystkim podziękowali za wszystko a Marika pomachała mi i pojechali. Również jej pomachałam i poszłam dokończyć obraz. Zajęło mi to około dwóch godzin ale myślę że było warto. Zostawiłam go żeby wysechł i spojrzałam na zegarek. Było już po dwudziestej.

Poszłam do swojego pokoju, wzięłam piżamę i zajęłam łazienkę. Po wykąpaniu się wróciłam do pokoju i walnęłam od razu na łóżko. Pokój dzieliłam z jedną z dziewczyn- Julią. Julka spojrzała na mnie zaskoczona. Chyba nigdy wcześniej nie widziała mnie tak wyczerpanej.

-A ty co? Maraton przebiegłaś?- zapytała żartobliwie.

-Nie.- powiedziałam od niechcenia- Wiesz że dzisiaj przyjechało do nas młode małżeństwo, nie? Oprowadzałam ich po budynku a później wzięłam się za mój niedokończony obraz...

-Znowu malowałaś?- zaśmiała się.

-No co? Poczułam taką ,,potrzebę".- uśmiechnęłam się do niej leżąc na plecach.

-Ty i te twoje dziwne nawyki...- westchnęła i obie się zaśmiałyśmy.

Chwilę później położyłyśmy się do łóżek i zasnęłyśmy.

Zacznijmy od nowa  |Silent Scream 2| ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz