Dudley Dursley nie był głupi. Mógł wolniej kojarzyć pewne fakty i potrzebował więcej czasu niż inni, by przyswoić niektóre wiadomości, ale zdecydowanie nie był głupi.
Dlatego w końcu udało mu się zrozumieć, kim dokładnie był jego kuzyn.
Co z tego, że zajęło mu to trzydzieści siedem lat – licząc od czasu, gdy Harry trafił na próg ich domu. Ważne, że teraz już wiedział.
Wszystko zaczęło się, gdy jego ukochana córeczka, Victoria, miała pierwszy wybuch niekontrolowanej magii. (A przynajmniej tak to nazwał jego kuzyn, stwierdzając przy okazji, że jest to całkowicie normalne u czarodziejskich dzieci.)
Dudley z ręką na sercu mógł przyznać, że był przerażony. W końcu już od małego wpajano mu, że magia jest zła i tylko dziwolągi ją posiadają. Jednak jego mała dziewczynka, jego aniołeczek, nie mógł być nikim nienormalnym. Dlatego dość szybko zdołał się przyzwyczaić do myśli, że Victoria jest taka sama jak jego kuzyn. Jego żona, której czasami bał się bardziej niż czarodzieji, również znacząco wpłynęła na jego zdanie.
Zaraz po tym wydarzeniu, Dudley napisał list do swojego kuzyna. Miał z tym pewien problem, bo nie wiedział czy tacy jak oni mają pocztę, jednak postanowił spróbować. Kilka dni później nadleciała odpowiedź. I to dosłownie, bo Harry użył w tym celu sowy. „Tak jest szybciej i bezpieczniej" jak argumentował na początku listu. Dursley nie miał zamiaru się z nim o to sprzeczać, gdyż sam pisząc wiadomość, starał się zawrzec w nim jak najmniej informacji, jednak opisać to wszystko tak, by kuzyn postanowił się z nim skontaktować. Ludzie pracujący na poczcie, jak i sami listonosze mieli często irytujący nawyk czytania czyjejś korespodencji, tak więc Dudley – nie chcąc trafić do zakładu psychicznego – nie napisał ani razu słowa „magia".
Syn Petuni i Vernona doskonale wiedział, że Harry nie miał żadnego powodu, by wysłuchać jego prośby. W końcu nigdy nie był dla niego przyjemny. A to i tak za mało powiedziane. Był jego dręczycielem. Bił go, poniżał i Bóg jeden wiedział co jeszcze. Oczywiście, mógł się tłumaczyć, że był w końcu tylko dzieckiem naśladującym swoich rodziców, ale... No właśnie. Zawsze jest jakieś „ale". W końcu miał swój własny rozum i potrafił z niego korzystać. Czasami.
Na szczęście Potter zainteresował się na tyle listem od kuzyna, że zgodził się z nim spotkać. Umówili się na następny tydzień w domu Dursleyów, gdzie Harry przybył wraz ze swoją żoną i trójką dzieci.
Na początku spotkanie przebiegało w raczej napiętej atmosferze.
Harry był tak formalny jak tylko się dało, starając się nie wszczynać niepotrzebnych kłótni. Za to jego żona nie miała tego problemu.
Ognistoruda Ginny Potter mordowała go wzrokiem, raz za razem sycząc obraźliwe obelgi. Harry starał się ją hamować, jednak wystarczyło jedno spojrzenie, by odpuścił, co Dudley skomentował.
Cóż.
Z perspektywy czasu wiedział, że nie postąpił zbyt mądrze.
Była panna Weasley wygłosiła mu taki monolog, że zaczął podziwiać kuzyna, że ten nie czmychał gdzie pieprz rośnie, gdy tylko ta ukazywała początki irytacji. Była straszna. Groziła mu też jakimiś klątwami, których znaczenia nie zrozumiał, a której nazwa jednej z nich brzmiała podobnie do „upiornych gaci". Dursley bał się chociażby myśleć o tym, co mogło robić to zaklęcie.
Po wybuchu rudowłosej czarownicy zapanowało ciężkie milczenie, które próbowała złagodzić jego żona.
Bezskutecznie.
Ginny na uwagę „Harry masz naprawdę piękne oczy. Hipnotyzują i przyciągają, ale zdaje się w nich kryć także coś niebezpiecznego. Bez urazy" zareagowała dość agresywnie, patrząc na niego – na niego, mimo że to pani Dursley wygłosiła to oświadczenie! – morderczo i sycząc, że „ona bardzo chętnie zaprezentuje, co jeszcze może mieć tak piękną barwę, a zarazem kryć w sobie coś niebezpiecznego", na co jego kuzyn zbladł gwałtownie i zaczął coś szybko mówić do swojej żony, czego jednak Dudley już nie usłyszał.
CZYTASZ
Pojąć pewne rzeczy
FanfictionCzyli Dudley Dursley w końcu zaczyna rozumieć, jak wielkie mieli szczęście.